sobota, 16 maja 2015

Rozdział 16

Cześć kochane,
Przepraszam za kilkugodzinne opóźnienie, ale miałam małe problemy. Do domu niestety wróciłam dopiero o 20.00 i od razu chciałam dodać rozdział, ale uniemożliwił mi to paskudny humor bloggera, który najpierw nie pozwalał mi się zalogować, rzekomo złe hasło, ostatecznie, gdy zmieniłam komputer na drugi zalogowałam się, ale wtedy nie chciał się wstawić rozdział! Przepraszam, ale to się nazywa pech Charlotte :(…!
Rozdział ostatecznie nie ma 28 stron tylko 24 { gdyż zrezygnowałam z paru scen, pojawią się w następnym rozdziale :)) } pisanych Calibri 13. Wydaje mi się, że nie jest taki zabawny jak poprzednie, nie wiem, wy oceńcie :D.
Liczę na wasze szczere opinie! A 16 dedykuję wszystkim, którzy czekali.
Pozdrawiam i ślę buziaki,
Charlotte
 PS --> Kochane, poszukuję bety. Rosenatorka z przyczyn osobistych nie może dłużej sprawdzać moich rozdziałów, więc czy jest wśród Was, osoba znająca dobrze zasady interpunkcji, ortografii i mająca odpowiednią ilość czasu i chęci, aby zająć się betowaniem moich rozdziałów? 
PS2 --> Jutro postaram się nadrobić komentowanie wszystkich blogów, które zaniedbałam! 

***

Zemsta razy kilka

19 stycznia 1999
Było to zjawisko rzadkie, ba: wręcz niespotykane, dzięki czemu aż zaskakujące! Widzieć coś takiego w jego oczach było nowością, czymś napędzającym strach, ale i ekscytację. Przecież on nigdy nie bywał zazdrosny, a już na pewno nie wściekle zazdrosny. Zawsze. ZAWSZE. Z A W S Z E. Miał to, co chciał. Sowę, dziewczynę, miotłę, nawet ulubione ciasto na podwieczorek. Teraz zaś był wyraźnie zdezorientowany swoim stanem. Chodził jak torpeda po całym domu, rozważał wszystko i jeszcze bardziej się tym rozważaniem denerwował. Wczorajszego wieczora, a raczej wczorajszej nocy wrócił wyraźnie ogarnięty dziwną mieszanką uczuć. Bardzo ją to zaintrygowało. Nie mówił, co nim targało, ale na pewno było to spowodowane jakimś silnym przeżyciem emocjonalnym. A może to miłość? Och! Aż podskoczyła radośnie, przez co została obdarzona podejrzliwym spojrzeniem męża. Uśmiechnęła się niewinnie i nałożyła sobie jeszcze jeden kawałek makowca. Słodkości z samego rana – jej miłością! Delektowała się smakiem i rozmyślała dokładnie analizując postać „torpedy” wciąż szukającej różdżki. Uśmiechnęła się pobłażliwe, wczoraj rzucił ją w najdalszy kąt salonu, dodatkowo kładąc na nią poduszkę, ale skoro był tak nierozsądny niech się męczy, a co! Potrzęsła lekko głową porzucając bycie wyrodną matką i znów zaczęła dogłębnie się zastanawiać nad jego zachowaniem. Był niewyraźny. Musiało wydarzyć się coś ogromnie denerwującego, że był aż tak wzburzony istnieniem świata. Tylko, co…? Ona już się dowie, niech no tylko dorwie go w swoje delikatne dłonie i położy na nim swoje lepkie paluszki, a wtedy żaden jego sekrecik jej nie umknie. Przecież nie bez powodu tiara przydzieliła ją do Slytherinu.

***

To nie tak, że miała sobie za złe wczorajszy wieczór, po prostu jakaś mała natrętna sklątka przyczepiła się do jej serduszka i zaczęła bombardować je wyrzutami sumienia. Wszystko sprawiało, że miała ochotę zrzucić wszystkich, którzy pałętali jej się pod nogami ze schodów, co dodatkowo potęgowało jej wściekłość. Obiecała sobie kiedyś, że nauczy się panować nad emocjami. Zastanawiało ją wszystko od interesująco nudą wiejącego raportu z misji aurorskiej po błękitne oczy pewnego mężczyzny. Chyba powolnymi krokami zbliżała się do własnej autodestrukcji, i jakby tego było mało, akurat wtedy pewien irytujący chłopiec(a właściwie mężczyzna, ale jego poziom intelektualny wciąż był na szczebelku z napisem – dziecko!), który ocalił świat tylko po to, by swoim istnieniem wkurzać jego mieszkańców, wpadł do jej gabinetu. Po prostu wspaniale zapowiadający się dzień.
- Jak tam ranek, Mionko? – zapytał z przebiegłym uśmiechem Były Wybraniec. Czemu Były? Pff, proste: Harry został zwolniony z tej funkcji. Nie ma Voldzia, nie ma zawodu Wybrańca, zaskakująco prawdziwe.
- A zasadził ci ktoś kopa w te twoje wielkie cztery litery? – wysyczała i wstała chwytając różdżkę. Uśmiech Harry’ego momentalnie spełznął mu z twarzy. Znów to cholernie irytujące przerażenie ogarnęło jego dygocące ciało. Czemu? Na Merlina, czemu Hermiona musiała wzbudzać taki strach i respekt we wszystkich!
- Nie… - wyjąkał.
- Czyli będę pierwsza! – Klasnęła radośnie w dłonie, jednak jej ruchy były drastycznie sztywne, a śmiech zimny jak lód.
Harry starał się zebrać w sobie resztki odwagi i dumy, ku swojemu wyraźnemu zaskoczeniu udało mu się. Wyprostował dumnie plecy i zmrużył lekko oczy.
- Czy ty musisz od samego rana być taka nerwowa?
- A czy ty musisz od samego rana truć mi życie swoją egzystencją?
- Od tego są przyjaciele – prychnął i nie bacząc na skierowaną na siebie różdżkę Hermiony usiadł przed przyjaciółką. Poczuł wyraźną ulgę, gdy dziewczyna opuściła rękę i bezradnie opadła na fotel. Westchnął przeciągle w duchu dziękując wszystkim, nawet Slytherinowi! – Co się z tobą dzieję? Normalnie już byś mnie przeklęła.
Wzruszyła niedbale ramionami, po czym spojrzała na niego zagadkowo uśmiechając się iście ślizgońsko, nienawidził tego u niej! 
- Skąd wiesz, że tego nie zrobiłam?
- Jeszcze żyję, a oprócz tego z twojej różdżki nie wyleciało żadne zaklęcie.
- Nie samą magią werbalną czarodziej żyje.
I tu go miała. Momentalnie chwilowo opanowane przerażenie ponownie ogarnęło całe jego ciało. Hermiona na pewno planowała swoją zemstę, wiedział, że musi się po niej spodziewać czegoś trudnego do usunięcia, ośmieszającego, sprytnego, złośliwego i niestety niezwykle oryginalnego. Przypomniał sobie piękne włosy Malfoya i aż zaśmiał się w duchu, by za chwilę spoważnieć. Toster powrócił do niego jak bumerang!
Przyglądała mu się dokładnie i uśmiechnęła na widok jego twarzy emanującej nieświadomością i strachem. Nie mogła się doczekać reakcji innych na ten niecodzienny widok, ale najbardziej ciekawiło ją jego zachowanie, to zaskoczenie. Chyba będzie musiała to nagrać! Uśmiechnięta i usatysfakcjonowana swoim zachowaniem zwróciła się do niego aksamitnym głosem.
- Jak to było, mój bracie – zaczęła spokojnie, bawiąc się lokiem – noc poślubna i apartament nowożeńców?
Pobladł na twarzy i poruszył się niespokojnie. Hermiona wciąż bawiła się włosami nie zważając na przyjaciela, którego marzenia o tym, że zapomniała legły w gruzach.
- Ekhm, tak?
- Wiesz, co mnie ciekawi od tamtego czasu? – Pokręcił przecząco głową i przełknął rosnącą mu w gardle gulę przerażenia. – Jak wyglądałby ten świat bez irytującego tostera z błyskawicą.
- Mionko…. Czy ty przypadkiem nie masz bratobójczych myśli?
Pokręciła głową na znak protestu, oczywiście, że nie. Przecież to absurdalne? Ona? No skądże? Jakżeby? Po co? Dlaczego….? Po głębszym nie zastanowieniu się: no oczywiście, że tak!
- Harry, satysfakcjonująca mnie zemsta już się dopełniła, a ty zginiesz pożarty przez ludzkie rekiny, osiołku… - mruknęła cicho i gestem ręki wyprosiła go z gabinetu. Nieświadomy swojego wyglądu, ale jednak zaniepokojony słowami przyjaciółki spokojnie wyszedł z jej gabinetu. Wtem jego duże ośle rogi i całkiem ładny, a zarazem bardzo uroczy ośli ogonek wesoło zatrzęsły się. Spokojnie skierował się do siebie nie zważając na okrzyki zdumienia pracowników Ministerstwa, niezbyt go to wówczas interesowało, bardziej ciekawiło go, co takiego działo się na misji Hermiony. Nie był usatysfakcjonowany wcześniejszą rozmową z przyjaciółką. Poszedł tam nie po groźby, ale by dowiedzieć się wszystkiego z udanej akcji, a tu nici, same smętne i powtarzające się śmiertelne groźby, niestety! A był tego tak gryfońsko ciekawy!

***

Do pracy przyszedł spóźniony, zdenerwowany, zrozpaczony i prawdopodobnie zakochany, ale…. STOP. Zakochany?  Zdegustowany pokręcił głową, wredna i zołzowata Gryfonka nie mogła być przecież powodem jego kiepskiego humoru? Prawda? Co z tego, że czuł się zraniony, zazdrosny, porzucony przez wszystkich! Merlin go nie kochał i w ogóle, życie było dla niego do dupy! Prawie popłakał się z rozpaczy nad swoim losem, gdy nagle coś go tchnęło. Coś sprawiło, że sens powrócił! Zemsta! Czarna czupryna rosyjskiej poczwary mignęła mu za zakrętem! Pognał, czym prędzej za nim, starając się ukrywać jak najlepiej za donicami, niczego niespodziewającymi się pracownikami Biura Aurorów, czy malutkimi stoliczkami, co drugi przewracając w popłochu. Poczuł rosnącą dumę, Hermiona ucieszyłaby się z rozwijanych przez niego umiejętności kamuflażu. Zbeształ się w myślach: znowu ta cholerna Granger? Czy ona musiała być taka natrętna i włazić do jego głowy na tych swoich cholernych cholernie wysokich szpilkach i cholernym istnieniem przysłaniać mu jego cholerny rozum? Powoli cholera go trafiała! Nie dość, że wczoraj całowała się z gadem to jeszcze śmiała robić mu wyrzuty z zazdrości i w ogóle, że niby on wtrąca się w jej życie. Pff, wolne żarty, to ona wlazła w jego! Halo! Przecież to ona śmigała teraz w swoich obcasach po jego głowie, nie on po jej. Po dłuższej chwili dotarło do niego, że pomyślał, iż mógłby śmigać po głowie Hermiony…. W szpilkach. Roześmiał się głośno, ale po chwili zamilkł. Przecież miał cel. Znaleźć. Zemścić się. Wyeliminować, najlepiej w bolesny sposób. W końcu Ivashkov dobierał się do jego szopa pracza, do jego ognistego lwa, do jego GRANGER. To była zbrodnia tak ciężka, że nawet Pocałunek Dementora nie byłby odpowiednią karą. Spokojnie śledził w dość dużej, ale jednak wystarczającej odległości Dmitrija, by widzieć jego krzywe, patykowate nóżki. Prychnął zdegustowany. Że niby Granger poleciała na jego ciało? W życiu! Sama Rowena nie zwróciłby na niego uwagi chyba, że byłaby wystarczająco zdesperowana. Zatem, co? W jaki sposób ten gnom przyciągnął do siebie JEGO Gryfonkę? Przecież to było nie do pomieszczenia w głowie! Więc może styl? W zamyśleniu odtworzył sobie w myślach jego wczorajszy wygląd. Nie, to też nie to. Był ubrany prosto, sztucznie i przereklamowanie. Zero gustu i oryginalności. Nie pokazał swoim ubiorem swojego wnętrza no chyba, że on jest w głębi duszy szary, nudny i bezwartościowy jak jego tanie, przetarte spodnie. Nie miał za grosz wyczucia stylu. Więc, co? Powoli denerwował się nie na żarty. Nie mógł uwierzyć swojemu pechowi. Przecież on nigdy nie rywalizował z nikim, o cokolwiek, a już na pewno nie o dziewczynę…. Zaraz, co? Czy on pomyślał, że niby chce rywalizować, o Granger? Salazarze dopomóż! On i Granger? Świat by stanął na głowie. Przecież on wcale nie czuł mięty, ani jakiegokolwiek innego zioła do Pani Wszystkowiedzącej. Granger to Granger i kropka. Więc, dlaczego tak bardzo denerwował go Ivashkov całujący ją wczoraj z taką zawziętością i ona w pełni oddająca się temu? Czy to jednak było możliwe? Czy naprawdę nadszedł ten moment? ZAKOCHANIE. Czy jemu już odbiło?
- Pomocy! – szepnął z rozpaczą w stronę sufitu. Czarodzieje dopomóżcie, nawet ty Gryffindorze!
Oddany w pełni swoim rozmyśleniom, przemyśleniom, wszystkiemu, co kłębiło mu się w głowie nie zauważył, gdy powolnie zbliżył się do swojego wroga numer jeden. W ostatniej chwili zatrzymał swoje zrozpaczone ciało i mrużąc oczy spojrzał na Ivashkova pochylającego się w stronę zgrabnej brunetki. Zdezorientowany rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znalazł. Stołówka. Najwidoczniej Rosjanin nie lubi marnować czasu na robienie sobie śniadania. Zauważył trafnie Draco. Wzdychając przeciągle ruszył za nim. Nagle zaczął się zastanawiać jak ma wyglądać jego zemsta…. Nie mogła być prosta, to musiało być coś zaskakującego i zarazem niezapomnianego. Nagle uśmiechnął się iście szatańsko.  Wystarczyło tylko ruszyć w odwiedziny do Mistrza Eliksirów, no i zmanipulować Ivashkova, by się z nim spotkał. Bułka z masłem i do tego dżem.
Kompletnie zignorował spoglądające na niego ciekawskie spojrzenia i skierował się do wyjścia, nagle olśniony jeszcze lepszą intrygą wybiegł ze stołówki. Granger! Nadchodzę! – przemknęło mu przez myśl, gdy jak oszalałe stado hipogryfów biegł w kierunku Biura Aurorów taranując wszystko i wszystkich na swojej drodze.
Chyba rzeczywiście mu odbiło.

***

- Panie Potter, może mi pan wyjaśnić, co to wszystko ma znaczyć? – zapytał spokojnie Minister Magii składając Harry’emu niezapowiedzianą wizytę.
- O co chodzi?
- Czy twoje działania mają jakiś cel? Chcesz pokazać pracownikom Ministrostwa, że w każdym człowieku drzemie jakieś wewnętrzne, ukryte zwierzę? – dopytywał się uparcie spoglądając w oczy młodzieńcowi.
- Ja wciąż nie rozumiem, o czym mówisz?
- Wiem, Potter, że do błędów trudno się przyznać, ale jeśli nie wyszła ci animagia nie wiń się za to, ja kiedy zaczynałem skończyłem, jak przerośnięty pies z włosami dosłownie wszędzie!
Harry wzdrygnął się z obrzydzenia i oburzenia, jemu zawsze wszystko wychodziło. Popijając fakt, że tylko on tak uważał. Zmrużył oczy spoglądając na Kingsleya z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Jaka animagia? Ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi?
- No, jak to, o co? – oburzył się Minister. – O twoje ośle uszy, zaskakująco długi ogon i wielkie rogi!
Harry poczuł, że kolor opuszcza jego twarz, a tętno przyśpiesza, krew buzuje! Jego serce stanęło z natłoku zdarzeń. Przed jego soczyście zielonymi oczyma pojawił się obraz złośliwie uśmiechającej się przyjaciółki. Taka była z niej przebiegła Gryfonka!

***

- Nareszcie jaśnie pan raczył się zjawić! – warknęła Hermiona, gdy Malfoy swobodnym krokiem przekroczył próg jej gabinetu. Zdegustowany jej zachowaniem uniósł brew. W rzeczywistości uniesiona brew symbolizowała jego ogromne zaskoczenie spowodowane kusząco opinającą biust Hermiony bluzką, ale kto by się zagłębiał w takie detale.
- Masz coś do mnie? – sapnął spinając wszystkie mięśnie na widok jej krwistych ust. Zaschło mu w gardle, jak on chciałby je pocałować….
- Wiele.
- To mów, mamy czas – mruknął i rozsiadł się na fotelu całkowicie ignorując swoje uczucia. Świecie! Ogłaszam, że stary Malfoy powrócił ze zdwojoną dawką ironii i sarkazmu!
- Jesteś idiotą – rzuciła, mrużąc oczy.
- Uważasz mnie za idiotę?
- Czy to podchwytliwe pytanie?
- Z nas dwóch to ty jesteś idiotom.
- Z nas dwojga, Malfoy – poprawiła go Hermiona. – To na pewno nie ja jestem idiotką.
Prychnął pogardliwie i zmierzył ją wzrokiem od dołu do góry i tak kilkakrotnie. Widział jak buzuje w niej wielka fala złości. Jego zachowanie wyraźnie ją irytowało.
- Wiesz, że nikt cię nie lubi? A jeśli lubi to na pewno nie jest mną.
- I vice versa. Jakbyś sadził, że do szczęścia potrzeba mi twojego lubienia mnie. – Mówiła chaotycznie irytując się postacią Malfoya, który niestety rozpraszał ją swoją cudownie nieokiełznaną fryzurą.
- Wiem, że mnie pociągasz! – rzucił niedbale i dopiero uniesione wysoko brwi Hermiony uzmysłowiły mu, co powiedział. Jego blade policzki uroczo się zarumieniły.
- Miło, że to wiesz, Malfoy – mruknęła i zaczęła się głośno śmiać. Zdenerwowany wstał i nie bacząc na ciekawskie spojrzenie ruszył do drzwi.
- Nie idziesz?
- Gdzie?
- I ty niby jesteś tą najinteligentniejszą czarownicą wszech czasów?
Pokiwała lekko głową i przechyliła ją lekko na bok. Wyglądała komicznie, przez co Draco zaczął się śmiać, co spowodowało potok przekleństw słanych w kierunku blondyna za niesubordynacje, jak to zwała.
- Idź w cholerę.
- Oczywiście, tędy proszę, Granger! – Mrugnął do niej. Zła na cały świt podążyła za nim. Ze zdziwieniem stwierdziła, że kierują się do sali zaklęć. Och! Pacnęła się lekko w czoło! Dzisiaj miała ćwiczyć z Malfoyem zaklęcia obronne! No tak!
- Zapomniałam – mruknęła sama do siebie, ku jej rozpaczy Malfoy to usłyszał, a triumfalny uśmiech rozjaśnił jego miękkie jak puch wargi. Poczuła ochotę by je pocałować.
- Wiedziałem.
- Ty zawsze wszystko wiesz? – mruknęła z ironią dochodząc do siebie po jakże ciekawych przemyśleniach.
- Wiedziałem, że zapytasz się, czy wiem wszystko – mruknął pochylając się w jej stronę.
- Idź w cholerę.
- Już tam jestem, moja cholero. – Przeszył jej takim wzorkiem, że aż kolana jej zmiękły. Pomocy! Wody, bo ona zemdleję!

***

Miała taki piękny sen. Blaise Zabini przybył do jej mieszkania na swoim wiernym białym rumaku i ofiarował jej swoją dozgonną miłość. Co z tego, że rumak raczej nie zmieściłby się w windzie, a schodami raczej kiepsko by było na nim zasuwać zważywszy na sufity, ale co tam! Można marzyć! Wracając, miała taki piękny sen, że aż zachłysnęła się powietrzem porażona jego pięknością!  Już miała składać cudownie soczysty pocałunek na gładkim policzku tego jakże nieziemskiego mężczyzny, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Jeśli można być bardziej niż wściekłym Rose właśnie teraz doznawała tego uczucia. Nie bacząc na swoje kuse odzienie, będące jedynie cienką, czarną koszulką ruszyła w stronę drzwi. Trochę czasu jej to zajęło. Najpierw potknęła się o szafkę nocną, później szpilki zostawione na środku salonu spowodowały jej upadek i uderzenie kolanem o twardy kant szklanego stolika, by ostatecznie przywalić sobie łokciem o futrynę. Poturbowana w końcu dotarła do irytująco brzęczących drzwi i z całej siły pociągła je zapominając, że otwierane są w drugą stronę. Mając szczęście wpadła wprost na nie i obiła sobie nos.
- Kurwa! – wrzasnęła i złapała się za bolące miejsce. – Życie jest do dupy! – Klnąc na wszystko i wszystkich oraz podważając w myślach sens istnienia świata otworzyła (już poprawnie) drzwi i nie patrząc nawet, kto stoi tuż przed nią ponownie zaczęła się wydzierać. – Nie wiesz człowieku, że jest wcześnie! Jak można być tak idiotycznym stworzeniem i przyłazić z tymi swoimi kanciastymi czterema literami, i budzić ludzi o świcie? Ja się pytam? Pozwę do sądu! A teraz żegnam! – Jednym mocnym ruchem ręki zatrzasnęła owej osobie drzwi przed nosem. Gdy zamierzała odchodzić ponownie usłyszała irytujący dźwięk dzwonka. Postanowiła już, że wyrzuci go w ciemną otchłań, byle dalej od jej snów! – Czego? – warknęła. Dopiero teraz zorientowała się, że tuż przed nią ubrany w elegancki płaszcz stoi Zabini ze swoim szelmowskim uśmiechem.
- Masz ładną koszulę – mruknął zmysłowo, a jej postanowienie o rzuceniu w niego Avadą przy pierwszym spotkaniu legło w gruzach. Zarumieniła się, przybierając kolor swoich napuszonych włosów.
- Czego chcesz? – wysyczała.
- Teraz? Tylko ciebie…
- Hola, hola. Nie zapędzaj się – rzuciła odsuwając go od siebie, gdy znalazł się wystarczająco blisko jej ust. Nie zapomniała o „Rosiczce”. Nigdy!
- Jak wolisz – mruknął niechętnie i nie zważając na jej groźby, okrzyki zdumienia, lecące zaklęcia typu drętwota rzucane przez nią niewerbalnie (swoją drogą jak udało jej się opanować to zaklęcie niewerbalnie?), protest, stawianie oporu zagradzając mu drogę, a nawet rzucenie się na niego z pazurami, w końcu przedostał się jakoś do jej salonu. Był z siebie tak dumny, że jego ego aż podskoczyło z miliona pięciuset sześćdziesięciu pięciu tysięcy dziewięćdziesięciu dwóch i pół do miliona pięciuset sześćdziesięciu pięciu tysięcy dziewięćdziesięciu dwóch i trzech czwartych!
- Jesteś imbecylem!
- A ty zołzą.
- Miło mi.
- Mnie też.
Mierzyli się spojrzeniami. Ogólnie rzecz ujmując lepiej na tym wychodził Blaise. Rose miała naprawdę zgraaaabneee nogi. Mhm, takie zgrabne….
- Nie gap się na mnie, zboczeńcu.
- A co, zabronisz mi?
- Tak, właśnie to robię.
- Jakoś nie widzę.
- Z tobą nie da się wytrzymać!
- Wiesz, że tobą też nie!
- To, czemu tu jesteś?
- Bo masz ładne nogi – odparł zamykając tym samym jej buzię. Uśmiechnął się z satysfakcją dostrzegając, że jej policzki, jeśli w ogóle było to jeszcze możliwe, zaczerwieniły się bardziej.
Zrezygnowana wycofała się z salonu do swojej sypialni gwałtownie się przy tym poruszając aż syknęła z bólu. Cudownie. Będzie cała w siniakach. Po paru minutach widocznie ogarnęła swój wygląd doprowadzając do ładu włosy i ubierając się w luźną tunikę i legginsy.
- Kawy?
- Nie piję z samego rana.
- To, czym ty żyjesz?
- Jogurtem naturalnym – odparł szybko. Uniosła brwi z zaskoczenia. Pewnie Blaise chciał na siłę się wybielić. Przemknęło jej przez myśl. Chociaż, po co? W brązowym mu do twarzy! Uśmiechnęła się do siebie nieświadoma bycia obserwowaną. Blaise prawie padł na zawał, gdy dotarło do niego, że ona zachowuje się jak gdyby nigdy nic. Jakby nie nazwał jej „Ros…” słowem na ‘r’.
- Co cię tu, niestety, sprowadziło? – zapytała siląc się na uprzejmość.
- Ogromna chęć zobaczenia twojej rudej szopy na głowie.
- Słuchaj mnie ty parszywa jaszczurko. Mam zły dzień, a ty jesteś osobą, którą najchętniej wyrzuciłabym z mojego okna i z radością oglądała jak rozbija się na betonie, więc z łaski swej i jeśli chcesz żyć: Nie. Denerwuj. Mnie! – wycedziła.
- Dobra, dobra, jak wolisz. Wiedziałem, że rude to wredne, ale że niby groźne? Toż to szok!
- Zabini!
- Dobra. Przyszedłem w sprawie „Swatki”.
- Sądzę, że to nie wypali – mruknęła zawiedzionym głosem. Draco i Hermiona tak ładnie by wyglądali.
- Czemu?
- Hermiona wczoraj całowała się Dmitrijem, idzie z nim dziś na randkę, Draco wczoraj podważył jej zdanie, dziś zapewne znów się kłócą i w ogóle oni są tacy nierozgarnięci.
- Całowała się z tym… czymś?
- Tak, też byłam w szoku – mruknęła delektując się smakiem kawy i rozglądając po salonie, jej wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na zegarku; 12:30. Jak ona długo spała!
- Mówiłaś, że Potter-Grzmotter i Wesleyówna-Rudówna nam pomogą?
- Bo pomogą.
- Teraz przyszła na to pora. Zbieraj swój zgrabny tyłeczek, rudzielcu. Ruszamy na podbój Biura Aurorów! Do samego szefa! – Zaśmiał się miękkim głosem i złapał za ramiona Rose podnosząc ją niczym piórko i kierując jej drobne ciało w stronę korytarza.
- Możesz mi prawić masę komplementów, a ja i tak mam cię gdzieś – warknęła zakładając kozaki.
- Ja tylko powiedziałem, że masz zgrabny tyłek. Masę komplementów to ty dostaniesz za chwile, poczekaj, dopiero się rozkręcam! – rzucił pocierając ręce i uśmiechając się złośliwie. Ona mu wybaczy, kiedyś…

***

- Cyziu, kochanie ty moje, żabciu, nie denerwuj się.
- Ja mam się nie denerwować? Ja? Ty parszywy glonie, ty! Nie jesteś już moim mężem. Mam cię dość rozumiesz! Chcę rozwodu!
- Ale Cyziuniu, słonko! – Lucjusz rozpaczliwe starał się opanować sytuacje. Jego żona nie mogła się przecież denerwować! To sprawiało, że on sam się zapowietrzał i musiał brać te paskudne ziółka, a one były fee, niedobre, bleee…..!
- Jak śmiesz się tak do mnie zwracać! Chyba zapominasz, kto rządzi w tym małżeństwie?!
- No, ja?
- O i jeszcze śmiesz narzucać mi swoją wolę, tak? Gdzie ja miałam oczy, no gdzie? Ty gnomie, ty głuchy gadzie, ty gnido, ty… Grr!
- Cyziuniu, ja nie to miałem na myśli…
- Tylko winny się tłumaczy! Z nami koniec! Dopóki nie podzielimy majątku śpisz w sypialni gościnnej!
- Czyli jak podzielimy znów będziemy spać razem? – zapytał z nadzieją.
- Nie łap mnie za słówka! Nigdy więcej nie wejdziesz do naszej sypialni, czy wyraziłam się wystarczająco jasno? – wrzeszczała gorąco gestykulując. Jej blond grzywka unosiła się lekko, a z koka wysunęło się kilka jej czarnych pasm włosów. Nie zdawała sobie sprawy jak pociągająco wyglądała, gdy tak elegancko i wyrafinowanie krzyczała na niego. Aż zrobiło mu się gorąco i nie bacząc na wściekłe spojrzenie podszedł do swojej kochanej Narcyzy i pocałował z mocą w usta.
- Kocham cię, Cyziu – wymruczał jej do ucha.
- Wiem, Lucjuszu, ale i tak śpisz w pokoju gościnnym – odparła całkowicie poddając się swojemu mężowi. Lucjusz puszył się jak jeden ze swoich pawi, które wciąż paradowały po jego ogrodzie. Był usatysfakcjonowany swoim zachowaniem. Wiedział, że Narcyza mu ulegnie. Co z tego, że spędzi noc w pokoju gościnnym (zapewne i tak nie sam, w końcu jego żoną była Cyzia…!) przynajmniej zapomniała o rozwodzie i zjedzonym przez niego ostatnim kawałku makowca.

***

- Mam już ciebie i twojej głupoty dosyć – mruknęła Hermiona po ciężkim treningu kierując się spokojnie w stronę stołówki.
- O przepraszam bardzo, to nie ja rzuciłem w ciebie Avisem.
- No ja w siebie też nie rzuciłam.
- No tak, bo rzuciłaś we mnie! – warknął zdenerwowany. Stado ptaków goniące go ze wszystkich stron wcale nie jest fajne.
- Ale to nie ja jestem na tyle niedoświadczona czarodziejką, że żeby pobyć się przeciwnika używam na nim Levicorpusa i rzucam do basenu!
- Przynajmniej się umyłaś, brudasie jeden!
- Lepiej uciekaj, Malfoy – warknęła zła.
- Bo co mi zrobisz?
- Nie chcesz tego wiedzieć! – wysapała i chwyciła różdżkę. Mrużąc oczy spojrzała w jego chłodne, błękitno-szare tęczówki przygotowując się do pojedynku. Draco nie pozostawał jej dłużny. Wokół nich zebrali się czarodzieje spoglądając z dezorientacją na vice szefową Biura Aurorów, siejącą postrach wśród wszystkich, nawet Ministra Magii i odważnego młodego Malfoya, który śmiał ją tak wyprowadzić z równowagi, że była gotowa stoczyć z nim walkę!
- Pokaż, na co cię stać, słońce – rzucił wyzywającą na nią spoglądając. Już szykowała się do ataku, gdy ktoś opuścił jej różdżkę w dół.
- Mionka, spokojnie – mruknął cichym aksamitnym głosem Dmitrij.
Zaskoczona spojrzała na niego chłodno. W pewnym sensie miała go dosyć. Po odzyskaniu pełnej świadomości po alkoholowej dotarło do niej, że jest w minimalnym stopniu, bardo malutkim (prawie nie widocznym na tle jej wysokiego, a nawet jeszcze wyższego IQ) głupia! Umówić się z Ivashkovem! Karygodny błąd, pójdzie za to do piekła i znając jej szczęście będzie mieszkać blisko Malfoya! Co z tego, że w pewnym stopniu Ivashkov był całkiem, całkiem, to jednak nie było to….! Ona chciała Malfoya, znaczy się….. ona nie była gotowa na związek…. W dodatku Dmitrij ją nękał! Cały czas, wszędzie! To doprowadzało ją do furii. Skrycie liczyła na to, iż po kolacji, na którą tego wieczora szli, zniechęci się i da jej spokój, bo jego prześladowanie jej było całkowicie niepociągające i bezsprzecznie nudne, nawet jeśli czasami wynikały z tego ciekawe momenty, na przykład zazdrosny Malfoy, który był wtedy taki uroczy, albo całkiem dobry pocałunek, który i tak nie był na tyle dobry jak ten z Draconem…. Merlinie! I znowu Malfoy! Co się z nią działo?!
- Hermi? Jesteś tu? – spytał ponownie Dmitrij.
- Hmm? Ach, jestem, jestem… - odparła wyłaniając się z myśli. Kątem oka zobaczyła krzywy uśmieszek Malfoya i zazdrosne ogniki w jego oczach. No tak, Ivashkov obejmował ją lekko. Uśmiechnęła się i podniosła dumnie głowę. Wcale nie była zadowolona z zazdrości Malfoya, wcale… No, kogo ona oszukuje? Oczywiście, że była! – Coś się stało Dmitriju?
- Poszłabyś ze mną na obiad o czternastej?
Rzuciła spojrzenie na Draco, który z zawziętością nasłuchiwał jej rozmowy jednocześnie bezceremonialnie flirtując z długonogą brunetką o dużych zielonych oczach, która podeszła do niego z figlarnym uśmiechem. Aż miała ochotę jej przyłożyć, siłą woli się powstrzymała, jeszcze ją dorwie, a Malfoyowi zrobi na złość tak, że się nie podniesie z wrażenia.
- Oczywiście, Dimka. Z przyjemnością – odparła głośno i delikatnym, lekkim krokiem odeszła w stronę swojego gabinetu uważnie obserwowana przez dwóch mężczyzn.

***

- Grr…. – warczała zła na cały świat Rose. – Jesteś dodatnio naelektryzowany idiotyzmem!
- Eee, co? – wyjąkał zdezorientowany Zabini.
- To było do przewidzenia, że Harry postanowi zjeść obiad z Ginny, w końcu wczoraj wróciła z Brazylii!
- Wiesz ostatnio Ginny nie przyszła na spotkanie przy herbatce i ciasteczkach, więc nie wiedziałem, że w ogóle gdzieś wyjechała! – zironizował zdenerwowany, zeskakując po schodach i kierując się w stronę windy.
- Ona jest ścigającą drużyny Harpii, bałwanie! Gdzie wsparcie i doping dla ojczystej drużyny? Gdzie w ogóle świadomość?!
- Topi się razem z moim patriotyzmem w Tamizie. A tak przy okazji mam w sobie trochę z Hiszpana.
- I niby teraz próbujesz mi wmówić, że jesteś Latynosem, a twoja czarna skóra to opalenizna?
- A uwierzysz? – zapytał sugestywnie ruszając brwiami.
- Nie – odparła i uśmiechnęła się zawadiacko.
- Wiedziałem. – Westchnął smętnie, ale po chwili znów się ożywił. – To, co robimy?
- Wpadamy na obiad do Ginny i Harry’ego! – Klasnęła radośnie w dłonie, a Blaise nie mógł uwierzyć ile w tym rudzielcu energii i talentu aktorskiego, mimo starań nie ukryła tych iskier wrogości i złości w oczach i coś mu mówiło, że mały rudzielec szykował dla niego zemstę.

***

- Harry, kochanie? Czy chcesz mi coś powiedzieć? – dopytywała się z przesadną troską Ginny, wiedziała, że to sprawiało, iż Harry czuł się kochany. W dodatku pomagało opanować jej chęć wybuchnięcia gromkim śmiechem.
- Nie, Ginny, nic mi nie jest.
- Czy ktoś ci robi krzywdę? – Spróbowała ponownie zaciskając usta, byle tylko nie zacząć się śmiać!
- Nie, Ginny, nic mi nie jest.
- Czy ktoś cię prześladuje? – zapytała raz jeszcze.
- Nie, Ginny, nic mi nie jest.
- Czy zacięła ci się płyta główna, człowieku? – warknęła zła jego monotonnymi odpowiedziami. 
- Nie, Ginny. Nic….
- Milcz! – przerwała mu głośno krzycząc. – Spróbuj jeszcze chodź raz powiedzieć „Nie, Ginny. Nic mi nie jest…”, a będziesz sobie szukać hotelu na dzisiejszą noc.
- Dobrze, Ginny, rozumiem.
- Merlinie! – krzyknęła jeszcze głośniej. – Dopomóż, bo zgłupieję! – Potarła sobie skronie i błagała wszystkich znanych sobie czarodziei o pomoc z oślą głupotą Harry’ego…. Ośla głupota! Nie, już nie mogła dłużej wytrzymać! Zaczęła się głośno śmiać prawie krztusząc się jedzonym przez siebie kurczakiem, na szczęście z odsieczą potykając się o ośli ogon przybiegł jej ośli chłopak!
- Gin, Gin! Dobrze?
- Nie, osiołku – wybuchła jeszcze większym śmiechem potrząsając głową na boki i wrzucając włosy w swoją porcję tłuczonych z masłem ziemniaków.  
- To nie jest śmieszne.
- Ty nie masz poczucia humoru – udało jej się wyszeptać między kolejnymi atakami śmiechu.
- Mam!
- Ale cienkie.
Jej akt pocieszania chłopaka swoim śmiechem został niespodziewanie zakończony przez pukanie do drzwi. Wciąż śmiejąc się do bólu i potykając o własne nogi powędrowała do drzwi.
- Cześć, mój rudzielcu! – krzyknęła Rose i rzuciła się na szyję zaskoczonej Ginny.
- Cześć, co tu robisz?
- Proszę o pomoc! – odparła automatycznie szczerząc się szeroko.
- Cześć, Weasley! – rzucił Blaise i szybko przekroczył próg Grimmauld Place 12 zanim, ktokolwiek pomyślałby, żeby jednak go nie wpuszczać.
- Emm, cześć Zabini? – mruknęła zmieszana. Po chwili jednak otrząsnęła się i jak przystało na córkę Molly Weasley obwieściła wszystkim, jaka to ona jest gościnna, wylewnie zapraszając Blaise’a i Rose na obiad.  Kimże by oni byli, gdyby nie skorzystali? W końcu bardzo rzadko zdarza się być zaproszonym do kogoś na obiad bez konieczności kupienia do niego wina, żeby nie wyszło się na sknerę.  Tak więc zadowoleni z obrotu sprawy i głodni do bólu Blaise i Rose przekroczyli próg jadalni Grimmauld Palce 12 i widząc Harry’ego Pottera z oślimi dodatkami nie wytrzymali napięcia i buzujących emocji, i tak jak przed momentem Ginny tak i oni zanieśli się gromkim śmiechem.
- Jasne! – warknął zły Harry. – Śmiejcie się ile wlezie.
Po dobrych dziecięciu minutach cała trójka, gdyż Ginny postanowiła także dokończyć swój przerwany śmiech, zakończyli nabijanie się z oślego Pottera i już spokojnie zaczęli konsumować jakże pysznego kurczaka.
- Masz we włosach ziemniaki – zauważył w końcu Blaise.
- Wiem.
- Czemu?
- Włożyłam głowę w talerz ze śmiechu.
- No tak, to w pełni zrozumiałe – powiedziała pocieszająco Rose.
Harry wciąż siedział cicho niczym mysz pod miotłą i bacznie przyglądał się Zabiniemu. Jedno pytanie nurtowało jego myśli, aż w końcu postanowił je zadać.
- Dobra, bo nie wytrzymam – westchnął. – Z jakiego Merlina ty siedzisz w mojej jadalni, Zabini?
- Emm, noo, z normalnego?
- Zabini, co cię tu sprowadza? W dodatku z Rose! – mruknęła Ginny sugestywnie unosząc brew przy wypowiadaniu ostatniego zdania.
- Mamy prośbę – odparła naturalnym tonem ignorując złośliwy uśmieszek Ginny.
- Jaką?
- Obraliśmy sobie za cel zeswatać Hermionę z Draco i potrzebujemy waszej pomocy.
- Że co?! – wykrzyknęli jednocześnie Harry i Ginny. Rose chyba zwariowała – przemknęło obojgu przez myśl.
- To, co słyszeliście. Ich do siebie ciągnie, a my mamy plan jak doprowadzić do zderzenia – mruknęła z figlarnym uśmiechem. Już ona wplącze w cały plan Harry’ego i Ginny.
- Rose, nie uderzyłaś się w głowę? – zapytał przerażony Były Wybraniec.
- Nie.
- Ty jej nie widziałaś, gdy dowiedziała się, że ma z nim pracować! Ona chciała mnie zmie…. – powstrzymał się dokończyć zdanie zbyt zlękniony. To przeżycie wciąż wywoływało w nim ogromną traumę. 
- Przesadzasz Potter – rzucił radośnie Zabini. – Nie taki toster zły, jak ci się zdaje!
- Oj tam, Harry. To stare dzieje. Teraz do nich bez gaśnicy nie podchodź! Taki ogień jest między nimi! – mruknęła Rose śmiejąc się cicho.
- Ja w to wchodzę! – ochoczo zgodziła się Ginny. – Tylko jak mamy im pomóc?
- To bardzo proste, ale Harry też musi się zgodzić.
- Potter, nie bądź ciota! – podpuszczał go Blaise.
- To nie ty zginiesz marnie – wyjęczał wciąż zamknięty w sobie.
- No wiem!
- Ale mnie pocieszyłeś.
- Moje działanie nie miały tego na celu.
- Wchodzę w to, w końcu trzeba jakoś się zemścić za zemstę zemsty.
- Co? – zapytała zaskoczona Ginny.
- Nie zrozumiesz tego kobieto! Więc, jaki jest plan?
- Zaprosicie ich do siebie na kolację, oczywiście nie informując o obecności drugiego.
- A czemu wy tego nie zrobicie?
- To przecież oczywiste! Zaczną coś podejrzewać!
- Niby czemu?
- Emm, nie ważne – speszyła się Rose. – To jak?
- Niech będzie, zaprosimy ich na niedzielę – odparła Ginny.
- Wspaniale! – klasnęła w dłonie. Wszystko szło po jej myśli. Hermiona będzie jej wdzięczna, albo ją przeklnie, ale ona lubiła ryzyko, a próba zeswatania dwóch największych wrogów była wielkim ryzykiem!

***

Bum. Bum. Bym. I tak trzynaście razy. Draco nie wiedział jak można było wytrzymać z tak irytująco bumbiącym bum zegarem, ale w końcu to był Blaise. Tego się nie ogarniało. W każdym bądź razie nawet nie próbowało. W takim przeświadczeniu żył Draco spokojnie zirytowany siedząc w gabinecie w Świętym Mungu. Wciąż nie mógł wierzyć jak jego przyjacielowi udało się zdobyć posadę Mistrza Eliksirów w owym szpitalu, ale niestety to pozostawało dalej nieodkryte przez jego sfery mózgowe.
- Co tu robisz? – Zdumiony Blaise stanął przed nim z założonym rękoma mrużąc oczy. Liczył na dzień pracy bez warzenia eliksirów na nie uleczalną głupotę.
- Luzik, przyjacielu. Chwila i spadam. – Wyluzowany Draco był całkiem niewyluzowany….
- Nie spadaj, tu jest wysoko, a mi skończyły się eliksiry na złamane kości.
- Przeżywanie. Potrzebuje dobrego specyfiku.
- Jakiego?
- Tego, którego użyłem na ojcu, gdy nie chciał mi kupić w piątej klasie surykatki.
- Po co?
- Zemsta na Rosjaninie.
Blaise westchnął, był już zmęczony słuchaniem Draco, mimo że ten był dopiero w jego gabinecie kilka minut, ale chciał się go jak najszybciej pozbyć, więc bez ogródek podszedł do półki, znalazł odpowiedni wywar i wcisnął przyjacielowi w ręce.
- Masz i wynocha.
- Masz u mnie ognistą.
- Wiem, a teraz wara, muszę pracować.
- Jakiś ty gościnny – warknął Draco zanim przeniósł się z powrotem do Biura Aurorów.

***

Skradał się za Dmitrijem. Skradał powoli. Nie miał planu, szedł na żywioł, a co! Był taki zaskakująco fajny w swoich działaniach. Więc skradał się i skradał, by być jeszcze fajniejszym. Powolnie przesuwał się po tle ściany. Powoli, wolno i jeszcze wolniej. Cicho, ciszej, najciszej, tak, że nie słyszał sam siebie, dopóki nie wpadł na krzesło, ale to da się wyciąć. Tak, więc skradał się mijając urzędników i Aurorów zmierzających na bądź z obiadu, a on wciąż się skradał. Aż w końcu wyłonił się zza zakrętu i przygotował eliksir do gotowości.
- Mam cię Dmitrijowska gadzino! – wrzasnął w kierunku ściany. Tak, był bardzo fajny.
Zdezorientowany rozejrzał się wokół siebie. Pustka. Co się w ogóle działo? Sam nie wiedział, o co chodzi. Och, zdezorientował się we własnych działaniach, gdy miał zawrócić napotkał opór w postaci kolejnej ściany. Był odgrodzony od świata, taki samotny w tej pułapce.
- Mnie szukasz? – Aż podskoczył słysząc znienawidzony głos. Ivashkov. Jednak nie był samotny. Parszywa gnidowska pułapka.
- Tak, gadzie.
- Sam jesteś gad! Czego chcesz?
- Odwal się od Granger.
- Bo co mi zrobisz?
- To – odparł i chlusnął na niego zawartością flakonika. Całe szczęście, że ów eliksir musiał być podawany na skórnie! Dzięki Godryku, znaczy się Salazarze! O, Hermiono, co mu odbijało?!
Jakże spokojnym Bombardum Maxima rozwalił ściany, a następnie Chłoczystością posprzątał gruzy i nie bacząc na załamane okrzyki Dmitrija dotyczące jego nowej i jakże pięknej, teraz ubrudzonej szaty ruszył w kierunku stołówki. Zatrzymał się jednak na chwilę i z krzywym uśmiechem rzucił do Rosjanina:
- Zemsta jest słodka, a to było za Granger. – I nie bacząc na jego ogromne zdezorientowanie skierował się na obiad.

***

Dmitrij nie wiedział, czym oblał go Malfoy, ale wiedział, że czymś na pewno. Dziwiło go bardzo zachowanie napotkanych na swojej drodze ludzi. Jedni byli zniesmaczeni, inni przerażeni, a jeszcze inni zaczynali niepohamowanie śmiać się z niego jakby był najbardziej śmiesznym okazem w cyrku, co było zaskakująco dziwne, bo on już nie należał do zespołu cyrkowego. Już nie…. Przypomniał sobie jak to było fantastycznie, co dzień przez miesiąc, bo tyle wytrzymał, przebierać się za klauna. Pamiętał ten piękny duży nos, który zdobił jego przystojną pomalowaną na biało twarz, te namalowane rumieńce, duże buty, szerokie spodnie. Swój mini samochodzik! Och! To był piękny miesiąc. Ale niestety wszystko, co dobre zawsze kiedyś się kończy. Jego po miesiącu wylali, bo stwierdzili, że zaczarowując dzieci w żaby odstrasza przybyłych gości. Ale to było zabawne. Niestety nikt nie chciał mu w to uwierzyć nawet sędzia, gdy jeden z rodziców, którego dziecko zamienił w żabę pozwał go do sądu za nieodwracalne skutki pozaklęciowe w postaci chęci jedzenia much przez dziecko. Ale przecież to było śmieszne! Nikt nigdy nie rozumiał jego poczucia humoru. Och, przestał już rozmyślać nad niespełnionymi marzeniami. Może to i dobrze, że nie jest już tym klaunem? Dzięki temu, że nim nie jest poznał Hermionę, która właśnie spoglądała na niego z przerażeniem, by po chwili wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem.
- Co się stało? Coś mam na twarzy? – Pokiwała głową i ostatkiem sił, które w większości odebrał jej atak chochlikowego chichotu, wyczarowała mu przed twarzą lustro. Aż się zląkł. 
- O Merlinie!
Jego twarz i ręce porastała gruba warstwa futra, włochatego! Oczy miał wielkie jak galeony, nos różowy, a uszy ogromne i półkoliste. Przypominał małpę! Nie mógł uwierzyć, że nie zauważył tego wcześniej. Gdy szedł powinien się zorientować, że coś jest nie tak z rękoma, ale niestety, sądził, że one są tak włochate, jak zawsze. Jego błąd. Nagle go olśnił. Tym eliksirem oblał go Malfoya. O Merlinie! Co on teraz zrobi? Jak pójdzie na randkę z Hermioną? Jak spojrzy jej w oczy, kiedy ona tak po prostu teraz się z niego śmiała? Pomijając fakt, że śmiało się z niego całe ministerstwo.
- Biuro Aurorów zmienia się w zoo. Mamy osła i małpę, ktoś jeszcze? – zawołał jakiś mężczyzna. Nie był pewny, czy nie szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy. 
Tego Dmitrij nie wytrzymał i z dumnie uniesioną głową wymaszerował ze stołówki. Trudno, obiad z Hermioną zje, kiedy indziej. Nie wiedział tylko, że wychodząc ustąpił miejsca zadowolonemu z życia Draconowi!

***

- Czy ty naprawdę obrałeś sobie za cel zniszczenie mojego życia? – zapytała Rose, gdy Blaise bezceremonialnie wpadł do jej domu nie pukając i oznajmił, że zabiera ją na kolację.
- Tak, skąd wiedziałaś? – odparł zadziornie.
- Przeczucie.
- Ty i przeczucie? Ja to dopiero posiadam przeczucia!
- Tak? – zapytała podejrzliwie.
- Oczywiście.
- To za pewne wiesz, że nigdzie się nie wybieram.
- Jasne, że nie, bo idziesz, z własnej woli, albo siłą! – odparł. Nie obchodziły go jej fochy, o nie! Nie ma tak dobrze na tym świecie.
- Marzenie przerośniętego ego!
- Rose, w jakim ty świecie żyjesz? Kobiety i dzieci głosu nie mają?
- Blaise, to ty nie widzisz, że dookoła są same feministki i nic na to nie poradzisz. Jestem wolną kobietą i robię to, co mi się podoba, a żaden błazen nie narzuci mi swojej woli. Uwierz, wielu próbowało.
- Mało skutecznymi metodami.
- Czy ty to robisz specjalnie? – westchnęła w końcu smętnie.
- Co?
- Żyjesz!
- Aha, nie, to się dzieje bezwarunkowo – odparł złośliwie się przy tym uśmiechając. Zapanowała między nimi cisza, w czasie, której obserwowali siebie nawzajem w skupieniu i ciszy, którą ostatecznie przerwała uśmiechająca się złośliwie Rose.
- Wiesz co?
- Co?
- Łap Upiorogacka – rzuciła.
- Co? Aaaa!!! – Z krzykiem rzucił się w stronę drzwi, gdy za nimi zniknął Rose uśmiechnęła się i z powrotem powędrowała na wygodną kanapę, by do końca przeczytać czasopismo „Kobieta-Czarownica”.

***

Wciąż przypatrywała mu się w skupieniu i uwadze, tak jak rano. Tylko, że teraz był jakiś żywszy, a w jego oczach grał wesoły ognik. Cała złość jakby wyparowała. Była zaskoczona. Czyżby ktoś miał głębszy wpływ na jego zachowanie? To było dla niej nie jasne. Dlaczego, tak się z nim działo? Co tak na niego wpływało. Nie wiedziała tego, a cała ciekawość z kolejno upływającymi godzinami tylko wzrastała. Teraz siedział spokojnie i z zapałem delektował się pieczoną kaczką. Tylko, czemu z zapałem? Przecież on jej nie lubił! Merlinie, co się w tym domu działo?! Była załamana faktem, że tworzyła część jednej, chorej i dziwnej rodziny. To przeświadczenie inności było dla niej niecodziennością, bo przecież dawniej należała do tak znamienitej rodziny, niesplamionej szaleństwem, a teraz? Od dwudziestu lat była ogarnięta tym Malfoyowskim szaleństwem i dopiero teraz doszła do wniosku, że ona Narcyza Malfoy, dawniej Black, też jest w minimalnym stopniu szalona, bo ma nazwisko Malfoy. Ale w końcu lepiej późno niż wcale. Pomijając, że wcale byłoby jednak lepsze. Zmarszczyła brwi, o czym ona w ogóle myślała?  Ach, no tak o Draco! Musiała z niego wyciągnąć, co tak naprawdę mu dolegało.
- Synku? Co w pracy? – zapytała spokojnie uważnie obserwując jego reakcje. Uśmiechnął się złośliwie. Musiał coś komuś zrobić, znała ten uśmiech aż zbyt dobrze. Tak samo uśmiechał się Lucjusz, gdy coś nawywijał, na przykład, gdy zjadł jej ostatnio kawałek makowca! Momentalnie posłała srogie spojrzenie w kierunku męża.
- Wspaniale.
- Draco, wiesz, że ja zawsze wszystko wiem?
- Niestety.
- To, co się stało?
Draco spojrzał na rodziców zmieniając uśmiech na zawadiacki. Dużo się stało, a nawet jeszcze więcej. Hermiona normalnie z nim rozmawiała w czasie obiadu, później posprzeczali się ćwicząc zaklęcia, ale ostatecznie „pogodzili się” i nawet, gdy zaprosił ją na jutro, na lunch, zgodziła się. Prawdopodobnie było to spowodowane dobrym humorem wywołanym nagłą zmianą Dmitrija w małpkę i jak usłyszał od niej samej, gdy kulturalnie podsłuchiwał jej rozmowę z Rose, która wpadła na momencik, dzięki temu, że Ivashkov był małpką mogła odwołać randkę z nim i nie spowodowałoby to złamania mu serca odmową spotkania. Wszystko układało się po jego myśli, było wręcz cudownie, wspaniale i jakkolwiek inaczej. Ostatecznie jednak, na razie, postanowił zachować to dla siebie i między przegryzaniem kaczki, której nie lubił, a popijaniem herbatki z miodem i cytryną odpowiedział matce.
-Nic się nie stało, dziś był bardzo zabawny dzień.
- Jak możesz kłamać w żywe oczy własnej matce? Chcesz żebym dostała zawału? – zapytała podejrzliwie.
- Oczywiście, że nie.
- To powiedz.
- Nie.
- W takim razie ja wychodzę! – krzyknęła urażona i wstała z miejsca. I tak się dowie, o co chodziło, chodźmy siłą miała to z niego wyciągnąć.
- Trudno, mamo i tak ci nie powiem – mruknął pewnie.
Narcyza tak jak miała w zwyczaju wyszła z wysoko uniesioną głową, a Lucjusz załamał ręce.
- Czasami dałbyś jej poczuć, że ktoś w tym domu jej słucha – mruknął do niego z wyrzutem. – Wiesz, że będę musiał oddać jej swój kawałek drożdżowca – wskazał na ciasto przyniesione przez skrzaty – żeby ją udobruchać?
- Trudno. Takie życie – odparł i zostawił resztę kaczki, by zając się smakowitymi rodzynkami z ciasta. Wspaniały obraz rodziny – obrażalska matka, ojciec robiący wyrzuty i wszystko olewający na rzecz zakochania syn, dwoma słowami: ród Malfoyów.

***

Nie mógł w to uwierzyć. Nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewał się, czegoś tak okrutnego ze strony Hermiony. Jak ona w ogóle śmiała mu coś takiego zrobić? Jego serce rozsypało się w drobny mak, tak po prostu. To wszystko było winą Malfoya! Musiał się zemścić na nim! Cała ta przykra wiadomość była spowodowana jego czynem! Och, on już się postara, by Malfoy został obdarowany ekscytującą zemstą. Taką, jakiej Ministerstwo jeszcze nie widziało! Tylko, czym? Może powinien poszukać w bibliotece? Tylko, pod jakim hasłem? Zemsta za zemstę? Nie, raczej nie, więc jak? Chyba napisze z zapytaniem do matki. Doszedł do wniosku. Tak to najrozsądniejsze, w akcie złości i roztargnienia chcąc wyładować swoje emocje, gdyż jak przystało na absolwenta Durmstrangu nie potrafił sobie radzić z uczuciami podarł list od swojej kochanej Hermionki, w którym ta delikatnie mówiąc dała mu kosza i zwalając winę na jego niespodziewane i nagłe owłosienie odwołała ich randkę. Jakże subtelne to było z jej strony, och i ach! Takie wspaniałe, po prostu, aż się z goryczy i żądzy zemsty uśmiechał do sera, bo czemu by nie…? Nieprawdaż? 

17 komentarzy:

  1. Scenki w dworze Malfoyów rządzą! I to jest fakt :) cały rozdział fajny i bardzo długi :) Nie był aż tak śmieszny jak poprzednie, ale bardzo zjadliwy :) nie raz się uśmiechałam, no i scenki Dramione są boskie :D
    Pozdrawiam i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za opinię! Cieszę się, że się podobało! :)

      Usuń
  2. super rozdział! uśmiałam się jak koń przy białym koniu i rycerzu! To mój pomysł! Tak! To ja tak napisałam w komentarzu pod poprzednim rozdziałem! Rozwaliło mnie wpychanie konia do windy i zasuwanie po schodach na rumaku!!! To było świetne! A jeszcze potem trudna droga Rosiczki do drzwi! To było genialne!!! Kocham twoje opowiadanie!!! Czekam z niecierpliwością na kolejną notkę!!! Ja siedzę w szkole muzycznej i czekam na lekcje, dookoła mnie masa ludzi, a ja trafiam na konia... tak parsknęłam śmiechem psychopaty, że nagle zaległa cisza i wszyscy się na mnie patrzyli! To jakaś masakra!
    Pisz, pisz dalej!!! Weny, weny i czasu życzę!!!
    U mnie w rozdziale po odwieszsniu bloga prawdopodobnie będzie już bal! Ale będzie zabawa! Mam tyyyyyle pomysłów i wszystkie genialnie śmieszne!!!

    Pozdrawiam
    E.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, gdy pisałam scenę z koniem ( Wspaniale to brzmi ;3, hahha ) to sobie myślałam: Ciekawe jak zareaguje Essentia :D... No i jak widzę jest zadowolona! :D Cieszę się, że się podobało! Dziękuję za miłe słowa!

      Usuń
  3. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo mile zaskoczona tym rozdziałem! Musiałam go sobie podzielić ze względu na długość, która jest powalająca, a teraz wreszcie skończyłam czytać i mogę coś po sobie pozostawić. Rozdział jest naprawdę świetny i nie wiem na którym jego aspekcie powinnam się skupić, bo każdy zasługuje na podkreślenie. Od początku do samego końca utrzymywałaś humorystyczną nutę - nie czytałam jeszcze takiego opowiadania, to dla mnie nowość! :) Wiedziałam, że Rose wplącze do planu połączenia Hermiony i Draco, Harry'ego i Ginny. Haha, właśnie! Biedny Harry! Niby coś przeczuwałam, że Granger nie puści mu tego na sucho, ale żeby aż tak się zemścić? Jeszcze Ginny bezczelnie się z niego śmiała. :D Zresztą, kto by się nie śmiał? Jeśli już o zemstach, to zemsta Draco na Dmitrij również wyszła Ci świetnie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Hermiona go olała i nie chciała z nim iść na kolację; nie ma się co dziwić, jeśli zamienił się w "małpkę". Wszystko idzie w dobrą stronę, ale nie podobają mi się myśli Rosjanina o zemście na Draco... :P Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy. Blaise i Rose są rozkosznie słodcy, nie mogę się o nich naczytać... Jeśli będą razem (a będą, Zabini raczej tak łatwo nie odpuści), ich związek będzie... ciekawy!
    Czekam na kolejny rozdział i przepraszam, że jestem tu tak późno. ;)
    niewolnicy-wlasnych-wspomnien.blogspot.com

    Pozdrawiam,
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, bardzo Ci dziękuję za takie miłe słowa! Jestem ogromnie szczęśliwa, ze Ci się spodobało, miałam ogromne opory przed wstawieniem tego rozdziału, bo nie wydaje się tak zabawny jak poprzednie, ale jak widzę myliłam się! Całe szczęście! ;) Jeszcze raz bardzo mocno Ci dziękuję !! :** <33

      Usuń
  4. Super rozdział ;)
    Zemsta Herm na Harrym wyszła jej genialnie... choć trochę szkoda mi Pottera ale tylko trochę ;)
    Hmmm, a Ginn i Harry powinni uważać na plany Blaise`a i Rose bo ich konsekwencje mogą głównie uderzyć w nich i nie wiem czy im będzie tak do śmiechu...
    Bardzo dobrze, że Draco zemścił się na tym Rosjaninie - w końcu jest Malfoy`em i nie będzie mu taki ktoś mieszał się do jego planów względem Herm ;)

    Także czekam na kolejny rozdział ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Ci za miłe słowa i komentarz! Bardzo mi miło! :D

      Usuń
  5. Płaczę ze śmiechu!!!
    Po prostu skisłam!!
    Mogłabyś mnie na mailu informować o następnych rozdziałach?
    Pozytywnie Zakręcona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję Ci za szczerze wyrażoną opinię! :D :*

      Usuń
  6. Bardzo dobrze Hermiona! Po prostu zakochałam się! I love you!!! <3 Mam nadzieję, że następny rozdział będzie niedługo, bo chyba nie wytrzymam;)))
    Pozdrawiam cieplutko

    http://lusia-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział świetny. Ciekawe jak wyjdzie próba Rose w swataniu Smoka i Mionki... Sceny w Malfoy Manor są świetne ;-)
    Pozdrawiam,
    Dama Blackowa
    Zapraszam do siebie: w-cieniu-magii.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Ci za miłe słowa :))
      Oczywiście zajrzę :D

      Usuń
  8. Super rozdział bardzo mi się podobał ;)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało! :D Bardzo dziękuję! :**

      Usuń

- Jeśli weszłaś/eś na mojego bloga proszę pozostaw po sobie ślad, to nie dla ilości, a dla motywacji
- Nie przeklinaj w komentarzach!
- Krytykuj, ale uzasadnij swoją opinię.
- Nie obrażaj komentatorów, odwiedzających i autorki.
- Nie spamuj!