Cześć kochane,
Przepraszam za
kilkugodzinne opóźnienie, ale miałam małe problemy. Do domu niestety wróciłam
dopiero o 20.00 i od razu chciałam dodać rozdział, ale uniemożliwił mi to paskudny
humor bloggera, który najpierw nie pozwalał mi się zalogować, rzekomo złe
hasło, ostatecznie, gdy zmieniłam komputer na drugi zalogowałam się, ale wtedy nie
chciał się wstawić rozdział! Przepraszam, ale to się nazywa pech Charlotte :(…!
Rozdział ostatecznie
nie ma 28 stron tylko 24 { gdyż zrezygnowałam z paru scen, pojawią się w
następnym rozdziale :)) } pisanych Calibri 13. Wydaje mi się, że nie jest taki
zabawny jak poprzednie, nie wiem, wy oceńcie :D.
Liczę na wasze
szczere opinie! A 16 dedykuję wszystkim, którzy czekali.
Pozdrawiam i
ślę buziaki,
Charlotte
***
Zemsta razy kilka
19 stycznia 1999
Było to
zjawisko rzadkie, ba: wręcz niespotykane, dzięki czemu aż zaskakujące! Widzieć
coś takiego w jego oczach było nowością, czymś napędzającym strach, ale i
ekscytację. Przecież on nigdy nie bywał zazdrosny, a już na pewno nie wściekle
zazdrosny. Zawsze. ZAWSZE. Z A W S Z E. Miał to, co chciał. Sowę, dziewczynę,
miotłę, nawet ulubione ciasto na podwieczorek. Teraz zaś był wyraźnie
zdezorientowany swoim stanem. Chodził jak torpeda po całym domu, rozważał
wszystko i jeszcze bardziej się tym rozważaniem denerwował. Wczorajszego
wieczora, a raczej wczorajszej nocy wrócił wyraźnie ogarnięty dziwną mieszanką
uczuć. Bardzo ją to zaintrygowało. Nie mówił, co nim targało, ale na pewno było
to spowodowane jakimś silnym przeżyciem emocjonalnym. A może to miłość? Och! Aż
podskoczyła radośnie, przez co została obdarzona podejrzliwym spojrzeniem męża.
Uśmiechnęła się niewinnie i nałożyła sobie jeszcze jeden kawałek makowca.
Słodkości z samego rana – jej miłością! Delektowała się smakiem i rozmyślała
dokładnie analizując postać „torpedy” wciąż szukającej różdżki. Uśmiechnęła się
pobłażliwe, wczoraj rzucił ją w najdalszy kąt salonu, dodatkowo kładąc na nią poduszkę,
ale skoro był tak nierozsądny niech się męczy, a co! Potrzęsła lekko głową
porzucając bycie wyrodną matką i znów zaczęła dogłębnie się zastanawiać nad
jego zachowaniem. Był niewyraźny. Musiało wydarzyć się coś ogromnie
denerwującego, że był aż tak wzburzony istnieniem świata. Tylko, co…? Ona już
się dowie, niech no tylko dorwie go w swoje delikatne dłonie i położy na nim
swoje lepkie paluszki, a wtedy żaden jego sekrecik jej nie umknie. Przecież nie
bez powodu tiara przydzieliła ją do Slytherinu.
***
To nie tak, że
miała sobie za złe wczorajszy wieczór, po prostu jakaś mała natrętna sklątka
przyczepiła się do jej serduszka i zaczęła bombardować je wyrzutami sumienia.
Wszystko sprawiało, że miała ochotę zrzucić wszystkich, którzy pałętali jej się
pod nogami ze schodów, co dodatkowo potęgowało jej wściekłość. Obiecała sobie
kiedyś, że nauczy się panować nad emocjami. Zastanawiało ją wszystko od interesująco
nudą wiejącego raportu z misji aurorskiej po błękitne oczy pewnego mężczyzny.
Chyba powolnymi krokami zbliżała się do własnej autodestrukcji, i jakby tego
było mało, akurat wtedy pewien irytujący chłopiec(a właściwie mężczyzna, ale
jego poziom intelektualny wciąż był na szczebelku z napisem – dziecko!), który
ocalił świat tylko po to, by swoim istnieniem wkurzać jego mieszkańców, wpadł
do jej gabinetu. Po prostu wspaniale zapowiadający się dzień.
- Jak tam
ranek, Mionko? – zapytał z przebiegłym uśmiechem Były Wybraniec. Czemu Były?
Pff, proste: Harry został zwolniony z tej funkcji. Nie ma Voldzia, nie ma
zawodu Wybrańca, zaskakująco prawdziwe.
- A zasadził
ci ktoś kopa w te twoje wielkie cztery litery? – wysyczała i wstała chwytając
różdżkę. Uśmiech Harry’ego momentalnie spełznął mu z twarzy. Znów to cholernie
irytujące przerażenie ogarnęło jego dygocące ciało. Czemu? Na Merlina, czemu
Hermiona musiała wzbudzać taki strach i respekt we wszystkich!
- Nie… -
wyjąkał.
- Czyli będę
pierwsza! – Klasnęła radośnie w dłonie, jednak jej ruchy były drastycznie
sztywne, a śmiech zimny jak lód.
Harry starał
się zebrać w sobie resztki odwagi i dumy, ku swojemu wyraźnemu zaskoczeniu
udało mu się. Wyprostował dumnie plecy i zmrużył lekko oczy.
- Czy ty
musisz od samego rana być taka nerwowa?
- A czy ty
musisz od samego rana truć mi życie swoją egzystencją?
- Od tego są
przyjaciele – prychnął i nie bacząc na skierowaną na siebie różdżkę Hermiony
usiadł przed przyjaciółką. Poczuł wyraźną ulgę, gdy dziewczyna opuściła rękę i bezradnie
opadła na fotel. Westchnął przeciągle w duchu dziękując wszystkim, nawet
Slytherinowi! – Co się z tobą dzieję? Normalnie już byś mnie przeklęła.
Wzruszyła
niedbale ramionami, po czym spojrzała na niego zagadkowo uśmiechając się iście
ślizgońsko, nienawidził tego u niej!
- Skąd wiesz,
że tego nie zrobiłam?
- Jeszcze
żyję, a oprócz tego z twojej różdżki nie wyleciało żadne zaklęcie.
- Nie samą
magią werbalną czarodziej żyje.
I tu go miała. Momentalnie chwilowo opanowane przerażenie ponownie
ogarnęło całe jego ciało. Hermiona na pewno planowała swoją zemstę, wiedział,
że musi się po niej spodziewać czegoś trudnego do usunięcia, ośmieszającego,
sprytnego, złośliwego i niestety niezwykle oryginalnego. Przypomniał sobie
piękne włosy Malfoya i aż zaśmiał się w duchu, by za chwilę spoważnieć. Toster
powrócił do niego jak bumerang!
Przyglądała mu
się dokładnie i uśmiechnęła na widok jego twarzy emanującej nieświadomością i
strachem. Nie mogła się doczekać reakcji innych na ten niecodzienny widok, ale
najbardziej ciekawiło ją jego zachowanie, to zaskoczenie. Chyba będzie musiała
to nagrać! Uśmiechnięta i usatysfakcjonowana swoim zachowaniem zwróciła się do
niego aksamitnym głosem.
- Jak to było,
mój bracie – zaczęła spokojnie, bawiąc się lokiem – noc poślubna i apartament
nowożeńców?
Pobladł na
twarzy i poruszył się niespokojnie. Hermiona wciąż bawiła się włosami nie
zważając na przyjaciela, którego marzenia o tym, że zapomniała legły w gruzach.
- Ekhm, tak?
- Wiesz, co
mnie ciekawi od tamtego czasu? – Pokręcił przecząco głową i przełknął rosnącą mu
w gardle gulę przerażenia. – Jak wyglądałby ten świat bez irytującego tostera
z błyskawicą.
- Mionko…. Czy
ty przypadkiem nie masz bratobójczych myśli?
Pokręciła
głową na znak protestu, oczywiście, że nie. Przecież to absurdalne? Ona? No
skądże? Jakżeby? Po co? Dlaczego….? Po głębszym nie zastanowieniu się: no
oczywiście, że tak!
- Harry,
satysfakcjonująca mnie zemsta już się dopełniła, a ty zginiesz pożarty przez
ludzkie rekiny, osiołku… - mruknęła cicho i gestem ręki wyprosiła go z
gabinetu. Nieświadomy swojego wyglądu, ale jednak zaniepokojony słowami
przyjaciółki spokojnie wyszedł z jej gabinetu. Wtem jego duże ośle rogi i
całkiem ładny, a zarazem bardzo uroczy ośli ogonek wesoło zatrzęsły się.
Spokojnie skierował się do siebie nie zważając na okrzyki zdumienia pracowników
Ministerstwa, niezbyt go to wówczas interesowało, bardziej ciekawiło go, co
takiego działo się na misji Hermiony. Nie był usatysfakcjonowany wcześniejszą
rozmową z przyjaciółką. Poszedł tam nie po groźby, ale by dowiedzieć się
wszystkiego z udanej akcji, a tu nici, same smętne i powtarzające się
śmiertelne groźby, niestety! A był tego tak gryfońsko ciekawy!
***
Do pracy
przyszedł spóźniony, zdenerwowany, zrozpaczony i prawdopodobnie zakochany,
ale…. STOP. Zakochany? Zdegustowany
pokręcił głową, wredna i zołzowata Gryfonka nie mogła być przecież powodem jego
kiepskiego humoru? Prawda? Co z tego, że czuł się zraniony, zazdrosny,
porzucony przez wszystkich! Merlin go nie kochał i w ogóle, życie było dla
niego do dupy! Prawie popłakał się z rozpaczy nad swoim losem, gdy nagle coś go
tchnęło. Coś sprawiło, że sens powrócił! Zemsta! Czarna czupryna rosyjskiej
poczwary mignęła mu za zakrętem! Pognał, czym prędzej za nim, starając się
ukrywać jak najlepiej za donicami, niczego niespodziewającymi się pracownikami
Biura Aurorów, czy malutkimi stoliczkami, co drugi przewracając w popłochu. Poczuł
rosnącą dumę, Hermiona ucieszyłaby się z rozwijanych przez niego umiejętności
kamuflażu. Zbeształ się w myślach: znowu ta cholerna Granger? Czy ona musiała
być taka natrętna i włazić do jego głowy na tych swoich cholernych cholernie
wysokich szpilkach i cholernym istnieniem przysłaniać mu jego cholerny rozum? Powoli
cholera go trafiała! Nie dość, że wczoraj całowała się z gadem to jeszcze
śmiała robić mu wyrzuty z zazdrości i w ogóle, że niby on wtrąca się w jej
życie. Pff, wolne żarty, to ona wlazła w jego! Halo! Przecież to ona śmigała
teraz w swoich obcasach po jego głowie, nie on po jej. Po dłuższej chwili
dotarło do niego, że pomyślał, iż mógłby śmigać po głowie Hermiony…. W
szpilkach. Roześmiał się głośno, ale po chwili zamilkł. Przecież miał cel.
Znaleźć. Zemścić się. Wyeliminować, najlepiej w bolesny sposób. W końcu
Ivashkov dobierał się do jego szopa pracza, do jego ognistego lwa, do jego
GRANGER. To była zbrodnia tak ciężka, że nawet Pocałunek Dementora nie byłby
odpowiednią karą. Spokojnie śledził w dość dużej, ale jednak wystarczającej
odległości Dmitrija, by widzieć jego krzywe, patykowate nóżki. Prychnął
zdegustowany. Że niby Granger poleciała na jego ciało? W życiu! Sama Rowena nie
zwróciłby na niego uwagi chyba, że byłaby wystarczająco zdesperowana. Zatem,
co? W jaki sposób ten gnom przyciągnął do siebie JEGO Gryfonkę? Przecież to
było nie do pomieszczenia w głowie! Więc może styl? W zamyśleniu odtworzył
sobie w myślach jego wczorajszy wygląd. Nie, to też nie to. Był ubrany prosto,
sztucznie i przereklamowanie. Zero gustu i oryginalności. Nie pokazał swoim
ubiorem swojego wnętrza no chyba, że on jest w głębi duszy szary, nudny i
bezwartościowy jak jego tanie, przetarte spodnie. Nie miał za grosz wyczucia
stylu. Więc, co? Powoli denerwował się nie na żarty. Nie mógł uwierzyć swojemu
pechowi. Przecież on nigdy nie rywalizował z nikim, o cokolwiek, a już na
pewno nie o dziewczynę…. Zaraz, co? Czy on pomyślał, że niby chce rywalizować,
o Granger? Salazarze dopomóż! On i Granger? Świat by stanął na głowie. Przecież
on wcale nie czuł mięty, ani jakiegokolwiek innego zioła do Pani
Wszystkowiedzącej. Granger to Granger i kropka. Więc, dlaczego tak bardzo
denerwował go Ivashkov całujący ją wczoraj z taką zawziętością i ona w pełni
oddająca się temu? Czy to jednak było możliwe? Czy naprawdę nadszedł ten
moment? ZAKOCHANIE. Czy jemu już odbiło?
- Pomocy! –
szepnął z rozpaczą w stronę sufitu. Czarodzieje dopomóżcie, nawet ty
Gryffindorze!
Oddany w pełni
swoim rozmyśleniom, przemyśleniom, wszystkiemu, co kłębiło mu się w głowie nie
zauważył, gdy powolnie zbliżył się do swojego wroga numer jeden. W ostatniej
chwili zatrzymał swoje zrozpaczone ciało i mrużąc oczy spojrzał na Ivashkova
pochylającego się w stronę zgrabnej brunetki. Zdezorientowany rozejrzał się po
pomieszczeniu, w którym się znalazł. Stołówka. Najwidoczniej Rosjanin nie lubi
marnować czasu na robienie sobie śniadania. Zauważył trafnie Draco. Wzdychając
przeciągle ruszył za nim. Nagle zaczął się zastanawiać jak ma wyglądać jego
zemsta…. Nie mogła być prosta, to musiało być coś zaskakującego i zarazem
niezapomnianego. Nagle uśmiechnął się iście
szatańsko. Wystarczyło tylko ruszyć w
odwiedziny do Mistrza Eliksirów, no i zmanipulować Ivashkova, by się z nim
spotkał. Bułka z masłem i do tego dżem.
Kompletnie
zignorował spoglądające na niego ciekawskie spojrzenia i skierował się do wyjścia, nagle
olśniony jeszcze lepszą intrygą wybiegł ze stołówki. Granger! Nadchodzę! – przemknęło mu przez myśl, gdy jak oszalałe
stado hipogryfów biegł w kierunku Biura Aurorów taranując wszystko i wszystkich
na swojej drodze.
Chyba
rzeczywiście mu odbiło.
***
- Panie
Potter, może mi pan wyjaśnić, co to wszystko ma znaczyć? – zapytał spokojnie
Minister Magii składając Harry’emu niezapowiedzianą wizytę.
- O co chodzi?
- Czy twoje
działania mają jakiś cel? Chcesz pokazać pracownikom Ministrostwa, że w każdym
człowieku drzemie jakieś wewnętrzne, ukryte zwierzę? – dopytywał się uparcie
spoglądając w oczy młodzieńcowi.
- Ja wciąż nie
rozumiem, o czym mówisz?
- Wiem,
Potter, że do błędów trudno się przyznać, ale jeśli nie wyszła ci animagia nie
wiń się za to, ja kiedy zaczynałem skończyłem, jak przerośnięty pies z włosami
dosłownie wszędzie!
Harry
wzdrygnął się z obrzydzenia i oburzenia, jemu zawsze wszystko wychodziło.
Popijając fakt, że tylko on tak uważał. Zmrużył oczy spoglądając na Kingsleya z
nieukrywanym zainteresowaniem.
- Jaka animagia?
Ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi?
- No, jak to,
o co? – oburzył się Minister. – O twoje ośle uszy, zaskakująco długi ogon i
wielkie rogi!
Harry poczuł,
że kolor opuszcza jego twarz, a tętno przyśpiesza, krew buzuje! Jego serce stanęło z natłoku zdarzeń. Przed jego
soczyście zielonymi oczyma pojawił się obraz złośliwie uśmiechającej się
przyjaciółki. Taka była z niej przebiegła Gryfonka!
***
- Nareszcie
jaśnie pan raczył się zjawić! – warknęła Hermiona, gdy Malfoy swobodnym krokiem
przekroczył próg jej gabinetu. Zdegustowany jej zachowaniem uniósł brew. W
rzeczywistości uniesiona brew symbolizowała jego ogromne zaskoczenie
spowodowane kusząco opinającą biust Hermiony bluzką, ale kto by się zagłębiał w
takie detale.
- Masz coś do
mnie? – sapnął spinając wszystkie mięśnie na widok jej krwistych ust. Zaschło
mu w gardle, jak on chciałby je pocałować….
- Wiele.
- To mów, mamy
czas – mruknął i rozsiadł się na fotelu całkowicie ignorując swoje uczucia.
Świecie! Ogłaszam, że stary Malfoy powrócił ze zdwojoną dawką ironii i
sarkazmu!
- Jesteś
idiotą – rzuciła, mrużąc oczy.
- Uważasz mnie
za idiotę?
- Czy to
podchwytliwe pytanie?
- Z nas dwóch
to ty jesteś idiotom.
- Z nas
dwojga, Malfoy – poprawiła go Hermiona. – To na pewno nie ja jestem idiotką.
Prychnął
pogardliwie i zmierzył ją wzrokiem od dołu do góry i tak kilkakrotnie. Widział
jak buzuje w niej wielka fala złości. Jego zachowanie wyraźnie ją irytowało.
- Wiesz, że
nikt cię nie lubi? A jeśli lubi to na pewno nie jest mną.
- I vice
versa. Jakbyś sadził, że do szczęścia potrzeba mi twojego lubienia mnie. –
Mówiła chaotycznie irytując się postacią Malfoya, który niestety rozpraszał ją
swoją cudownie nieokiełznaną fryzurą.
- Wiem, że
mnie pociągasz! – rzucił niedbale i dopiero uniesione wysoko brwi Hermiony
uzmysłowiły mu, co powiedział. Jego blade policzki uroczo się zarumieniły.
- Miło, że to
wiesz, Malfoy – mruknęła i zaczęła się głośno śmiać. Zdenerwowany wstał i nie
bacząc na ciekawskie spojrzenie ruszył do drzwi.
- Nie idziesz?
- Gdzie?
- I ty niby
jesteś tą najinteligentniejszą czarownicą wszech czasów?
Pokiwała lekko
głową i przechyliła ją lekko na bok. Wyglądała komicznie, przez co Draco zaczął
się śmiać, co spowodowało potok przekleństw słanych w kierunku blondyna za
niesubordynacje, jak to zwała.
- Idź w
cholerę.
- Oczywiście,
tędy proszę, Granger! – Mrugnął do niej. Zła na cały świt podążyła za nim. Ze
zdziwieniem stwierdziła, że kierują się do sali zaklęć. Och! Pacnęła się lekko
w czoło! Dzisiaj miała ćwiczyć z Malfoyem zaklęcia obronne! No tak!
- Zapomniałam
– mruknęła sama do siebie, ku jej rozpaczy Malfoy to usłyszał, a triumfalny
uśmiech rozjaśnił jego miękkie jak puch wargi. Poczuła ochotę by je pocałować.
- Wiedziałem.
- Ty zawsze
wszystko wiesz? – mruknęła z ironią dochodząc do siebie po jakże ciekawych
przemyśleniach.
- Wiedziałem,
że zapytasz się, czy wiem wszystko – mruknął pochylając się w jej stronę.
- Idź w
cholerę.
- Już tam
jestem, moja cholero. – Przeszył jej takim wzorkiem, że aż kolana jej zmiękły.
Pomocy! Wody, bo ona zemdleję!
***
Miała taki
piękny sen. Blaise Zabini przybył do jej mieszkania na swoim wiernym białym
rumaku i ofiarował jej swoją dozgonną miłość. Co z tego, że rumak raczej nie
zmieściłby się w windzie, a schodami raczej kiepsko by było na nim zasuwać
zważywszy na sufity, ale co tam! Można marzyć! Wracając, miała taki piękny sen,
że aż zachłysnęła się powietrzem porażona jego pięknością! Już miała składać cudownie soczysty pocałunek
na gładkim policzku tego jakże nieziemskiego mężczyzny, gdy zadzwonił dzwonek
do drzwi. Jeśli można być bardziej niż wściekłym Rose właśnie teraz doznawała
tego uczucia. Nie bacząc na swoje kuse odzienie, będące jedynie cienką, czarną
koszulką ruszyła w stronę drzwi. Trochę czasu jej to zajęło. Najpierw potknęła
się o szafkę nocną, później szpilki zostawione na środku salonu spowodowały jej upadek i uderzenie kolanem o twardy kant szklanego stolika, by
ostatecznie przywalić sobie łokciem o futrynę. Poturbowana w końcu dotarła do
irytująco brzęczących drzwi i z całej siły pociągła je zapominając, że
otwierane są w drugą stronę. Mając szczęście wpadła wprost na nie i obiła sobie
nos.
- Kurwa! –
wrzasnęła i złapała się za bolące miejsce. – Życie jest do dupy! – Klnąc na
wszystko i wszystkich oraz podważając w myślach sens istnienia świata otworzyła
(już poprawnie) drzwi i nie patrząc nawet, kto stoi tuż przed nią ponownie
zaczęła się wydzierać. – Nie wiesz człowieku, że jest wcześnie! Jak można być
tak idiotycznym stworzeniem i przyłazić z tymi swoimi kanciastymi czterema
literami, i budzić ludzi o świcie? Ja się pytam? Pozwę do sądu! A teraz żegnam!
– Jednym mocnym ruchem ręki zatrzasnęła owej osobie drzwi przed nosem. Gdy
zamierzała odchodzić ponownie usłyszała irytujący dźwięk dzwonka. Postanowiła
już, że wyrzuci go w ciemną otchłań, byle dalej od jej snów! – Czego? –
warknęła. Dopiero teraz zorientowała się, że tuż przed nią ubrany w elegancki
płaszcz stoi Zabini ze swoim szelmowskim uśmiechem.
- Masz ładną
koszulę – mruknął zmysłowo, a jej postanowienie o rzuceniu w niego Avadą przy
pierwszym spotkaniu legło w gruzach. Zarumieniła się, przybierając kolor swoich
napuszonych włosów.
- Czego
chcesz? – wysyczała.
- Teraz? Tylko
ciebie…
- Hola, hola.
Nie zapędzaj się – rzuciła odsuwając go od siebie, gdy znalazł się
wystarczająco blisko jej ust. Nie zapomniała o „Rosiczce”. Nigdy!
- Jak wolisz –
mruknął niechętnie i nie zważając na jej groźby, okrzyki zdumienia, lecące
zaklęcia typu drętwota rzucane przez nią niewerbalnie (swoją drogą jak udało
jej się opanować to zaklęcie niewerbalnie?), protest, stawianie oporu
zagradzając mu drogę, a nawet rzucenie się na niego z pazurami, w końcu
przedostał się jakoś do jej salonu. Był z siebie tak dumny, że jego ego aż
podskoczyło z miliona pięciuset sześćdziesięciu pięciu tysięcy
dziewięćdziesięciu dwóch i pół do miliona pięciuset sześćdziesięciu pięciu
tysięcy dziewięćdziesięciu dwóch i trzech czwartych!
- Jesteś
imbecylem!
- A ty zołzą.
- Miło mi.
- Mnie też.
Mierzyli się
spojrzeniami. Ogólnie rzecz ujmując lepiej na tym wychodził Blaise. Rose miała
naprawdę zgraaaabneee nogi. Mhm, takie zgrabne….
- Nie gap się
na mnie, zboczeńcu.
- A co,
zabronisz mi?
- Tak, właśnie
to robię.
- Jakoś nie
widzę.
- Z tobą nie
da się wytrzymać!
- Wiesz, że
tobą też nie!
- To, czemu tu
jesteś?
- Bo masz
ładne nogi – odparł zamykając tym samym jej buzię. Uśmiechnął się z satysfakcją
dostrzegając, że jej policzki, jeśli w ogóle było to jeszcze możliwe,
zaczerwieniły się bardziej.
Zrezygnowana
wycofała się z salonu do swojej sypialni gwałtownie się przy tym poruszając aż
syknęła z bólu. Cudownie. Będzie cała w siniakach. Po paru minutach widocznie
ogarnęła swój wygląd doprowadzając do ładu włosy i ubierając się w luźną tunikę
i legginsy.
- Kawy?
- Nie piję z
samego rana.
- To, czym ty
żyjesz?
- Jogurtem
naturalnym – odparł szybko. Uniosła brwi z zaskoczenia. Pewnie Blaise chciał na
siłę się wybielić. Przemknęło jej przez myśl. Chociaż, po co? W brązowym mu do
twarzy! Uśmiechnęła się do siebie nieświadoma bycia obserwowaną. Blaise prawie
padł na zawał, gdy dotarło do niego, że ona zachowuje się jak gdyby nigdy nic.
Jakby nie nazwał jej „Ros…” słowem na ‘r’.
- Co cię tu, niestety,
sprowadziło? – zapytała siląc się na uprzejmość.
- Ogromna chęć
zobaczenia twojej rudej szopy na głowie.
- Słuchaj mnie
ty parszywa jaszczurko. Mam zły dzień, a ty jesteś osobą, którą najchętniej
wyrzuciłabym z mojego okna i z radością oglądała jak rozbija się na betonie,
więc z łaski swej i jeśli chcesz żyć: Nie. Denerwuj. Mnie! – wycedziła.
- Dobra,
dobra, jak wolisz. Wiedziałem, że rude to wredne, ale że niby groźne? Toż to
szok!
- Zabini!
- Dobra.
Przyszedłem w sprawie „Swatki”.
- Sądzę, że to
nie wypali – mruknęła zawiedzionym głosem. Draco i Hermiona tak ładnie by
wyglądali.
- Czemu?
- Hermiona
wczoraj całowała się Dmitrijem, idzie z nim dziś na randkę, Draco wczoraj
podważył jej zdanie, dziś zapewne znów się kłócą i w ogóle oni są tacy
nierozgarnięci.
- Całowała się
z tym… czymś?
- Tak, też
byłam w szoku – mruknęła delektując się smakiem kawy i rozglądając po salonie,
jej wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na zegarku; 12:30. Jak ona długo
spała!
- Mówiłaś, że
Potter-Grzmotter i Wesleyówna-Rudówna nam pomogą?
- Bo pomogą.
- Teraz
przyszła na to pora. Zbieraj swój zgrabny tyłeczek, rudzielcu. Ruszamy na
podbój Biura Aurorów! Do samego szefa! – Zaśmiał się miękkim głosem i złapał za
ramiona Rose podnosząc ją niczym piórko i kierując jej drobne ciało w stronę
korytarza.
- Możesz mi
prawić masę komplementów, a ja i tak mam cię gdzieś – warknęła zakładając
kozaki.
- Ja tylko
powiedziałem, że masz zgrabny tyłek. Masę komplementów to ty dostaniesz za
chwile, poczekaj, dopiero się rozkręcam! – rzucił pocierając ręce i uśmiechając
się złośliwie. Ona mu wybaczy, kiedyś…
***
- Cyziu,
kochanie ty moje, żabciu, nie denerwuj się.
- Ja mam się
nie denerwować? Ja? Ty parszywy glonie, ty! Nie jesteś już moim mężem. Mam cię
dość rozumiesz! Chcę rozwodu!
- Ale
Cyziuniu, słonko! – Lucjusz rozpaczliwe starał się opanować sytuacje. Jego żona
nie mogła się przecież denerwować! To sprawiało, że on sam się zapowietrzał i
musiał brać te paskudne ziółka, a one były fee, niedobre, bleee…..!
- Jak śmiesz
się tak do mnie zwracać! Chyba zapominasz, kto rządzi w tym małżeństwie?!
- No, ja?
- O i jeszcze
śmiesz narzucać mi swoją wolę, tak? Gdzie ja miałam oczy, no gdzie? Ty gnomie,
ty głuchy gadzie, ty gnido, ty… Grr!
- Cyziuniu, ja
nie to miałem na myśli…
- Tylko winny
się tłumaczy! Z nami koniec! Dopóki nie podzielimy majątku śpisz w sypialni
gościnnej!
- Czyli jak
podzielimy znów będziemy spać razem? – zapytał z nadzieją.
- Nie łap mnie
za słówka! Nigdy więcej nie wejdziesz do naszej sypialni, czy wyraziłam się wystarczająco
jasno? – wrzeszczała gorąco gestykulując. Jej blond grzywka unosiła się lekko,
a z koka wysunęło się kilka jej czarnych pasm włosów. Nie zdawała sobie sprawy
jak pociągająco wyglądała, gdy tak elegancko i wyrafinowanie krzyczała na
niego. Aż zrobiło mu się gorąco i nie bacząc na wściekłe spojrzenie podszedł do
swojej kochanej Narcyzy i pocałował z mocą w usta.
- Kocham cię, Cyziu – wymruczał jej do ucha.
- Wiem,
Lucjuszu, ale i tak śpisz w pokoju gościnnym – odparła całkowicie poddając się
swojemu mężowi. Lucjusz puszył się jak jeden ze swoich pawi, które wciąż
paradowały po jego ogrodzie. Był usatysfakcjonowany swoim zachowaniem.
Wiedział, że Narcyza mu ulegnie. Co z tego, że spędzi noc w pokoju gościnnym
(zapewne i tak nie sam, w końcu jego żoną była Cyzia…!) przynajmniej zapomniała
o rozwodzie i zjedzonym przez niego ostatnim kawałku makowca.
***
- Mam już
ciebie i twojej głupoty dosyć – mruknęła Hermiona po ciężkim treningu kierując
się spokojnie w stronę stołówki.
- O
przepraszam bardzo, to nie ja rzuciłem w ciebie Avisem.
- No ja w
siebie też nie rzuciłam.
- No tak, bo
rzuciłaś we mnie! – warknął zdenerwowany. Stado ptaków goniące go ze wszystkich
stron wcale nie jest fajne.
- Ale to nie
ja jestem na tyle niedoświadczona czarodziejką, że żeby pobyć się przeciwnika
używam na nim Levicorpusa i rzucam do basenu!
- Przynajmniej
się umyłaś, brudasie jeden!
- Lepiej
uciekaj, Malfoy – warknęła zła.
- Bo co mi
zrobisz?
- Nie chcesz
tego wiedzieć! – wysapała i chwyciła różdżkę. Mrużąc oczy spojrzała w jego
chłodne, błękitno-szare tęczówki przygotowując się do pojedynku. Draco nie
pozostawał jej dłużny. Wokół nich zebrali się czarodzieje spoglądając z
dezorientacją na vice szefową Biura Aurorów, siejącą postrach wśród wszystkich,
nawet Ministra Magii i odważnego młodego Malfoya, który śmiał ją tak
wyprowadzić z równowagi, że była gotowa stoczyć z nim walkę!
- Pokaż, na co
cię stać, słońce – rzucił wyzywającą na nią spoglądając. Już szykowała się do
ataku, gdy ktoś opuścił jej różdżkę w dół.
- Mionka,
spokojnie – mruknął cichym aksamitnym głosem Dmitrij.
Zaskoczona
spojrzała na niego chłodno. W pewnym sensie miała go dosyć. Po odzyskaniu
pełnej świadomości po alkoholowej dotarło do niej, że jest w minimalnym
stopniu, bardo malutkim (prawie nie widocznym na tle jej wysokiego, a nawet
jeszcze wyższego IQ) głupia! Umówić się z Ivashkovem! Karygodny błąd,
pójdzie za to do piekła i znając jej szczęście będzie mieszkać blisko Malfoya!
Co z tego, że w pewnym stopniu Ivashkov był całkiem, całkiem, to jednak nie
było to….! Ona chciała Malfoya, znaczy się….. ona nie była gotowa na związek….
W dodatku Dmitrij ją nękał! Cały czas, wszędzie! To doprowadzało ją do furii. Skrycie
liczyła na to, iż po kolacji, na którą tego wieczora szli, zniechęci się i da
jej spokój, bo jego prześladowanie jej było całkowicie niepociągające i
bezsprzecznie nudne, nawet jeśli czasami wynikały z tego ciekawe momenty, na
przykład zazdrosny Malfoy, który był wtedy taki uroczy, albo całkiem dobry
pocałunek, który i tak nie był na tyle dobry jak ten z Draconem…. Merlinie! I
znowu Malfoy! Co się z nią działo?!
- Hermi?
Jesteś tu? – spytał ponownie Dmitrij.
- Hmm? Ach,
jestem, jestem… - odparła wyłaniając się z myśli. Kątem oka zobaczyła krzywy
uśmieszek Malfoya i zazdrosne ogniki w jego oczach. No tak, Ivashkov obejmował
ją lekko. Uśmiechnęła się i podniosła dumnie głowę. Wcale nie była zadowolona z
zazdrości Malfoya, wcale… No, kogo ona oszukuje? Oczywiście, że była! – Coś się
stało Dmitriju?
- Poszłabyś ze
mną na obiad o czternastej?
Rzuciła
spojrzenie na Draco, który z zawziętością nasłuchiwał jej rozmowy jednocześnie
bezceremonialnie flirtując z długonogą brunetką o dużych zielonych oczach,
która podeszła do niego z figlarnym uśmiechem. Aż miała ochotę jej przyłożyć,
siłą woli się powstrzymała, jeszcze ją dorwie, a Malfoyowi zrobi na złość tak,
że się nie podniesie z wrażenia.
- Oczywiście,
Dimka. Z przyjemnością – odparła głośno i delikatnym, lekkim krokiem odeszła w
stronę swojego gabinetu uważnie obserwowana przez dwóch mężczyzn.
***
- Grr…. –
warczała zła na cały świat Rose. – Jesteś dodatnio naelektryzowany idiotyzmem!
- Eee, co? –
wyjąkał zdezorientowany Zabini.
- To było do
przewidzenia, że Harry postanowi zjeść obiad z Ginny, w końcu wczoraj wróciła z
Brazylii!
- Wiesz
ostatnio Ginny nie przyszła na spotkanie przy herbatce i ciasteczkach, więc nie
wiedziałem, że w ogóle gdzieś wyjechała! – zironizował zdenerwowany, zeskakując
po schodach i kierując się w stronę windy.
- Ona jest
ścigającą drużyny Harpii, bałwanie! Gdzie wsparcie i doping dla ojczystej
drużyny? Gdzie w ogóle świadomość?!
- Topi się
razem z moim patriotyzmem w Tamizie. A tak przy okazji mam w sobie trochę z Hiszpana.
- I niby teraz
próbujesz mi wmówić, że jesteś Latynosem, a twoja czarna skóra to opalenizna?
- A uwierzysz?
– zapytał sugestywnie ruszając brwiami.
- Nie –
odparła i uśmiechnęła się zawadiacko.
- Wiedziałem.
– Westchnął smętnie, ale po chwili znów się ożywił. – To, co robimy?
- Wpadamy na
obiad do Ginny i Harry’ego! – Klasnęła radośnie w dłonie, a Blaise nie mógł
uwierzyć ile w tym rudzielcu energii i talentu aktorskiego, mimo starań nie
ukryła tych iskier wrogości i złości w oczach i coś mu mówiło, że mały
rudzielec szykował dla niego zemstę.
***
- Harry,
kochanie? Czy chcesz mi coś powiedzieć? – dopytywała się z przesadną troską
Ginny, wiedziała, że to sprawiało, iż Harry czuł się kochany. W dodatku
pomagało opanować jej chęć wybuchnięcia gromkim śmiechem.
- Nie, Ginny,
nic mi nie jest.
- Czy ktoś ci
robi krzywdę? – Spróbowała ponownie zaciskając usta, byle tylko nie zacząć się
śmiać!
- Nie, Ginny,
nic mi nie jest.
- Czy ktoś cię
prześladuje? – zapytała raz jeszcze.
- Nie, Ginny,
nic mi nie jest.
- Czy zacięła
ci się płyta główna, człowieku? – warknęła zła jego monotonnymi odpowiedziami.
- Nie, Ginny.
Nic….
- Milcz! –
przerwała mu głośno krzycząc. – Spróbuj jeszcze chodź raz powiedzieć „Nie,
Ginny. Nic mi nie jest…”, a będziesz sobie szukać hotelu na dzisiejszą noc.
- Dobrze,
Ginny, rozumiem.
- Merlinie! –
krzyknęła jeszcze głośniej. – Dopomóż, bo zgłupieję! – Potarła sobie skronie i
błagała wszystkich znanych sobie czarodziei o pomoc z oślą głupotą Harry’ego….
Ośla głupota! Nie, już nie mogła dłużej wytrzymać! Zaczęła się głośno śmiać
prawie krztusząc się jedzonym przez siebie kurczakiem, na szczęście z odsieczą
potykając się o ośli ogon przybiegł jej ośli chłopak!
- Gin, Gin!
Dobrze?
- Nie, osiołku
– wybuchła jeszcze większym śmiechem potrząsając głową na boki i wrzucając
włosy w swoją porcję tłuczonych z masłem ziemniaków.
- To nie jest
śmieszne.
- Ty nie masz
poczucia humoru – udało jej się wyszeptać między kolejnymi atakami śmiechu.
- Mam!
- Ale cienkie.
Jej akt
pocieszania chłopaka swoim śmiechem został niespodziewanie zakończony przez
pukanie do drzwi. Wciąż śmiejąc się do bólu i potykając o własne nogi
powędrowała do drzwi.
- Cześć, mój
rudzielcu! – krzyknęła Rose i rzuciła się na szyję zaskoczonej Ginny.
- Cześć, co tu
robisz?
- Proszę o
pomoc! – odparła automatycznie szczerząc się szeroko.
- Cześć,
Weasley! – rzucił Blaise i szybko przekroczył próg Grimmauld Place 12 zanim,
ktokolwiek pomyślałby, żeby jednak go nie wpuszczać.
- Emm, cześć
Zabini? – mruknęła zmieszana. Po chwili jednak otrząsnęła się i jak przystało
na córkę Molly Weasley obwieściła wszystkim, jaka to ona jest gościnna,
wylewnie zapraszając Blaise’a i Rose na obiad.
Kimże by oni byli, gdyby nie skorzystali? W końcu bardzo rzadko zdarza
się być zaproszonym do kogoś na obiad bez konieczności kupienia do niego wina,
żeby nie wyszło się na sknerę. Tak więc
zadowoleni z obrotu sprawy i głodni do bólu Blaise i Rose przekroczyli próg
jadalni Grimmauld Palce 12 i widząc Harry’ego Pottera z oślimi dodatkami nie
wytrzymali napięcia i buzujących emocji, i tak jak przed momentem Ginny tak i
oni zanieśli się gromkim śmiechem.
- Jasne! –
warknął zły Harry. – Śmiejcie się ile wlezie.
Po dobrych
dziecięciu minutach cała trójka, gdyż Ginny postanowiła także dokończyć swój
przerwany śmiech, zakończyli nabijanie się z oślego Pottera i już spokojnie
zaczęli konsumować jakże pysznego kurczaka.
- Masz we
włosach ziemniaki – zauważył w końcu Blaise.
- Wiem.
- Czemu?
- Włożyłam
głowę w talerz ze śmiechu.
- No tak, to w
pełni zrozumiałe – powiedziała pocieszająco Rose.
Harry wciąż
siedział cicho niczym mysz pod miotłą i bacznie przyglądał się Zabiniemu. Jedno
pytanie nurtowało jego myśli, aż w końcu postanowił je zadać.
- Dobra, bo
nie wytrzymam – westchnął. – Z jakiego Merlina ty siedzisz w mojej jadalni,
Zabini?
- Emm, noo, z
normalnego?
- Zabini, co
cię tu sprowadza? W dodatku z Rose! – mruknęła Ginny sugestywnie unosząc brew
przy wypowiadaniu ostatniego zdania.
- Mamy prośbę
– odparła naturalnym tonem ignorując złośliwy uśmieszek Ginny.
- Jaką?
- Obraliśmy
sobie za cel zeswatać Hermionę z Draco i potrzebujemy waszej pomocy.
- Że co?! –
wykrzyknęli jednocześnie Harry i Ginny. Rose
chyba zwariowała – przemknęło obojgu przez myśl.
- To, co
słyszeliście. Ich do siebie ciągnie, a my mamy plan jak doprowadzić do
zderzenia – mruknęła z figlarnym uśmiechem. Już ona wplącze w cały plan Harry’ego
i Ginny.
- Rose, nie
uderzyłaś się w głowę? – zapytał przerażony Były Wybraniec.
- Nie.
- Ty jej nie
widziałaś, gdy dowiedziała się, że ma z nim pracować! Ona chciała mnie zmie…. –
powstrzymał się dokończyć zdanie zbyt zlękniony. To przeżycie wciąż wywoływało
w nim ogromną traumę.
- Przesadzasz
Potter – rzucił radośnie Zabini. – Nie taki toster zły, jak ci się zdaje!
- Oj tam,
Harry. To stare dzieje. Teraz do nich bez gaśnicy nie podchodź! Taki ogień jest
między nimi! – mruknęła Rose śmiejąc się cicho.
- Ja w to
wchodzę! – ochoczo zgodziła się Ginny. – Tylko jak mamy im pomóc?
- To bardzo
proste, ale Harry też musi się zgodzić.
- Potter, nie
bądź ciota! – podpuszczał go Blaise.
- To nie ty
zginiesz marnie – wyjęczał wciąż zamknięty w sobie.
- No wiem!
- Ale mnie
pocieszyłeś.
- Moje
działanie nie miały tego na celu.
- Wchodzę w
to, w końcu trzeba jakoś się zemścić za zemstę zemsty.
- Co? –
zapytała zaskoczona Ginny.
- Nie
zrozumiesz tego kobieto! Więc, jaki jest plan?
- Zaprosicie
ich do siebie na kolację, oczywiście nie informując o obecności drugiego.
- A czemu wy
tego nie zrobicie?
- To przecież
oczywiste! Zaczną coś podejrzewać!
- Niby czemu?
- Emm, nie
ważne – speszyła się Rose. – To jak?
- Niech
będzie, zaprosimy ich na niedzielę – odparła Ginny.
- Wspaniale! –
klasnęła w dłonie. Wszystko szło po jej myśli. Hermiona będzie jej wdzięczna,
albo ją przeklnie, ale ona lubiła ryzyko, a próba zeswatania dwóch największych
wrogów była wielkim ryzykiem!
***
Bum. Bum. Bym.
I tak trzynaście razy. Draco nie wiedział jak można było wytrzymać z tak
irytująco bumbiącym bum zegarem, ale w końcu to był Blaise. Tego się nie
ogarniało. W każdym bądź razie nawet nie próbowało. W takim przeświadczeniu żył
Draco spokojnie zirytowany siedząc w gabinecie w Świętym Mungu. Wciąż nie mógł
wierzyć jak jego przyjacielowi udało się zdobyć posadę Mistrza Eliksirów w
owym szpitalu, ale niestety to pozostawało dalej nieodkryte przez jego sfery
mózgowe.
- Co tu
robisz? – Zdumiony Blaise stanął przed nim z założonym rękoma mrużąc oczy.
Liczył na dzień pracy bez warzenia eliksirów na nie uleczalną głupotę.
- Luzik,
przyjacielu. Chwila i spadam. – Wyluzowany Draco był całkiem niewyluzowany….
- Nie spadaj,
tu jest wysoko, a mi skończyły się eliksiry na złamane kości.
- Przeżywanie.
Potrzebuje dobrego specyfiku.
- Jakiego?
- Tego,
którego użyłem na ojcu, gdy nie chciał mi kupić w piątej klasie surykatki.
- Po co?
- Zemsta na
Rosjaninie.
Blaise
westchnął, był już zmęczony słuchaniem Draco, mimo że ten był dopiero w jego
gabinecie kilka minut, ale chciał się go jak najszybciej pozbyć, więc bez
ogródek podszedł do półki, znalazł odpowiedni wywar i wcisnął przyjacielowi w
ręce.
- Masz i
wynocha.
- Masz u mnie
ognistą.
- Wiem, a
teraz wara, muszę pracować.
- Jakiś ty
gościnny – warknął Draco zanim przeniósł się z powrotem do Biura Aurorów.
***
Skradał się za
Dmitrijem. Skradał powoli. Nie miał planu, szedł na żywioł, a co! Był taki
zaskakująco fajny w swoich działaniach. Więc skradał się i skradał, by być
jeszcze fajniejszym. Powolnie przesuwał się po tle ściany. Powoli, wolno i
jeszcze wolniej. Cicho, ciszej, najciszej, tak, że nie słyszał sam siebie,
dopóki nie wpadł na krzesło, ale to da się wyciąć. Tak, więc skradał się
mijając urzędników i Aurorów zmierzających na bądź z obiadu, a on wciąż się
skradał. Aż w końcu wyłonił się zza zakrętu i przygotował eliksir do gotowości.
- Mam cię
Dmitrijowska gadzino! – wrzasnął w kierunku ściany. Tak, był bardzo fajny.
Zdezorientowany
rozejrzał się wokół siebie. Pustka. Co się w ogóle działo? Sam nie wiedział, o
co chodzi. Och, zdezorientował się we własnych działaniach, gdy miał zawrócić
napotkał opór w postaci kolejnej ściany. Był odgrodzony od świata, taki samotny
w tej pułapce.
- Mnie
szukasz? – Aż podskoczył słysząc znienawidzony głos. Ivashkov. Jednak nie był
samotny. Parszywa gnidowska pułapka.
- Tak, gadzie.
- Sam jesteś
gad! Czego chcesz?
- Odwal się od
Granger.
- Bo co mi
zrobisz?
- To – odparł
i chlusnął na niego zawartością flakonika. Całe szczęście, że ów eliksir
musiał być podawany na skórnie! Dzięki Godryku, znaczy się Salazarze! O,
Hermiono, co mu odbijało?!
Jakże spokojnym
Bombardum Maxima rozwalił ściany, a następnie Chłoczystością posprzątał gruzy i
nie bacząc na załamane okrzyki Dmitrija dotyczące jego nowej i jakże pięknej,
teraz ubrudzonej szaty ruszył w kierunku stołówki. Zatrzymał się jednak na
chwilę i z krzywym uśmiechem rzucił do Rosjanina:
- Zemsta jest
słodka, a to było za Granger. – I nie bacząc na jego ogromne zdezorientowanie
skierował się na obiad.
***
Dmitrij nie
wiedział, czym oblał go Malfoy, ale wiedział, że czymś na pewno. Dziwiło go
bardzo zachowanie napotkanych na swojej drodze ludzi. Jedni byli zniesmaczeni,
inni przerażeni, a jeszcze inni zaczynali niepohamowanie śmiać się z niego
jakby był najbardziej śmiesznym okazem w cyrku, co było zaskakująco dziwne, bo
on już nie należał do zespołu cyrkowego. Już nie…. Przypomniał sobie jak to
było fantastycznie, co dzień przez miesiąc, bo tyle wytrzymał, przebierać się
za klauna. Pamiętał ten piękny duży nos, który zdobił jego przystojną
pomalowaną na biało twarz, te namalowane rumieńce, duże buty, szerokie spodnie.
Swój mini samochodzik! Och! To był piękny miesiąc. Ale niestety wszystko, co
dobre zawsze kiedyś się kończy. Jego po miesiącu wylali, bo stwierdzili, że
zaczarowując dzieci w żaby odstrasza przybyłych gości. Ale to było zabawne.
Niestety nikt nie chciał mu w to uwierzyć nawet sędzia, gdy jeden z rodziców,
którego dziecko zamienił w żabę pozwał go do sądu za nieodwracalne skutki
pozaklęciowe w postaci chęci jedzenia much przez dziecko. Ale przecież to było śmieszne!
Nikt nigdy nie rozumiał jego poczucia humoru. Och, przestał już rozmyślać nad
niespełnionymi marzeniami. Może to i dobrze, że nie jest już tym klaunem?
Dzięki temu, że nim nie jest poznał Hermionę, która właśnie spoglądała na niego
z przerażeniem, by po chwili wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem.
- Co się
stało? Coś mam na twarzy? – Pokiwała głową i ostatkiem sił, które w większości
odebrał jej atak chochlikowego chichotu, wyczarowała mu przed twarzą lustro. Aż
się zląkł.
- O Merlinie!
Jego twarz i
ręce porastała gruba warstwa futra, włochatego! Oczy miał wielkie jak galeony,
nos różowy, a uszy ogromne i półkoliste. Przypominał małpę! Nie mógł uwierzyć,
że nie zauważył tego wcześniej. Gdy szedł powinien się zorientować, że coś jest
nie tak z rękoma, ale niestety, sądził, że one są tak włochate, jak zawsze.
Jego błąd. Nagle go olśnił. Tym eliksirem oblał go Malfoya. O Merlinie! Co on
teraz zrobi? Jak pójdzie na randkę z Hermioną? Jak spojrzy jej w oczy, kiedy
ona tak po prostu teraz się z niego śmiała? Pomijając fakt, że śmiało się z
niego całe ministerstwo.
- Biuro
Aurorów zmienia się w zoo. Mamy osła i małpę, ktoś jeszcze? – zawołał jakiś
mężczyzna. Nie był pewny, czy nie szef Departamentu Międzynarodowej
Współpracy.
Tego Dmitrij
nie wytrzymał i z dumnie uniesioną głową wymaszerował ze stołówki. Trudno,
obiad z Hermioną zje, kiedy indziej. Nie wiedział tylko, że wychodząc ustąpił
miejsca zadowolonemu z życia Draconowi!
***
- Czy ty
naprawdę obrałeś sobie za cel zniszczenie mojego życia? – zapytała Rose, gdy
Blaise bezceremonialnie wpadł do jej domu nie pukając i oznajmił, że zabiera ją
na kolację.
- Tak, skąd
wiedziałaś? – odparł zadziornie.
- Przeczucie.
- Ty i
przeczucie? Ja to dopiero posiadam przeczucia!
- Tak? –
zapytała podejrzliwie.
- Oczywiście.
- To za pewne
wiesz, że nigdzie się nie wybieram.
- Jasne, że
nie, bo idziesz, z własnej woli, albo siłą! – odparł. Nie obchodziły go jej
fochy, o nie! Nie ma tak dobrze na tym świecie.
- Marzenie
przerośniętego ego!
- Rose, w
jakim ty świecie żyjesz? Kobiety i dzieci głosu nie mają?
- Blaise, to
ty nie widzisz, że dookoła są same feministki i nic na to nie poradzisz. Jestem
wolną kobietą i robię to, co mi się podoba, a żaden błazen nie narzuci mi
swojej woli. Uwierz, wielu próbowało.
- Mało
skutecznymi metodami.
- Czy ty to
robisz specjalnie? – westchnęła w końcu smętnie.
- Co?
- Żyjesz!
- Aha, nie, to
się dzieje bezwarunkowo – odparł złośliwie się przy tym uśmiechając. Zapanowała
między nimi cisza, w czasie, której obserwowali siebie nawzajem w skupieniu i
ciszy, którą ostatecznie przerwała uśmiechająca się złośliwie Rose.
- Wiesz co?
- Co?
- Łap
Upiorogacka – rzuciła.
- Co? Aaaa!!!
– Z krzykiem rzucił się w stronę drzwi, gdy za nimi zniknął Rose uśmiechnęła
się i z powrotem powędrowała na wygodną kanapę, by do końca przeczytać
czasopismo „Kobieta-Czarownica”.
***
Wciąż
przypatrywała mu się w skupieniu i uwadze, tak jak rano. Tylko, że teraz był jakiś
żywszy, a w jego oczach grał wesoły ognik. Cała złość jakby wyparowała. Była
zaskoczona. Czyżby ktoś miał głębszy wpływ na jego zachowanie? To było dla niej
nie jasne. Dlaczego, tak się z nim działo? Co tak na niego wpływało. Nie
wiedziała tego, a cała ciekawość z kolejno upływającymi godzinami tylko
wzrastała. Teraz siedział spokojnie i z zapałem delektował się pieczoną kaczką.
Tylko, czemu z zapałem? Przecież on jej nie lubił! Merlinie, co się w tym domu
działo?! Była załamana faktem, że tworzyła część jednej, chorej i dziwnej
rodziny. To przeświadczenie inności było dla niej niecodziennością, bo przecież
dawniej należała do tak znamienitej rodziny, niesplamionej szaleństwem, a
teraz? Od dwudziestu lat była ogarnięta tym Malfoyowskim szaleństwem i dopiero
teraz doszła do wniosku, że ona Narcyza Malfoy, dawniej Black, też jest w
minimalnym stopniu szalona, bo ma nazwisko Malfoy. Ale w końcu lepiej późno niż
wcale. Pomijając, że wcale byłoby jednak lepsze. Zmarszczyła brwi, o czym ona w
ogóle myślała? Ach, no tak o Draco!
Musiała z niego wyciągnąć, co tak naprawdę mu dolegało.
- Synku? Co w
pracy? – zapytała spokojnie uważnie obserwując jego reakcje. Uśmiechnął się złośliwie.
Musiał coś komuś zrobić, znała ten uśmiech aż zbyt dobrze. Tak samo uśmiechał
się Lucjusz, gdy coś nawywijał, na przykład, gdy zjadł jej ostatnio kawałek
makowca! Momentalnie posłała srogie spojrzenie w kierunku męża.
- Wspaniale.
- Draco,
wiesz, że ja zawsze wszystko wiem?
- Niestety.
- To, co się
stało?
Draco spojrzał
na rodziców zmieniając uśmiech na zawadiacki. Dużo się stało, a nawet jeszcze
więcej. Hermiona normalnie z nim rozmawiała w czasie obiadu, później
posprzeczali się ćwicząc zaklęcia, ale ostatecznie „pogodzili się” i nawet, gdy
zaprosił ją na jutro, na lunch, zgodziła się. Prawdopodobnie było to spowodowane
dobrym humorem wywołanym nagłą zmianą Dmitrija w małpkę i jak usłyszał od niej
samej, gdy kulturalnie podsłuchiwał jej rozmowę z Rose, która wpadła na
momencik, dzięki temu, że Ivashkov był małpką mogła odwołać randkę z nim i nie
spowodowałoby to złamania mu serca odmową spotkania. Wszystko układało się po
jego myśli, było wręcz cudownie, wspaniale i jakkolwiek inaczej. Ostatecznie
jednak, na razie, postanowił zachować to dla siebie i między przegryzaniem
kaczki, której nie lubił, a popijaniem herbatki z miodem i cytryną odpowiedział
matce.
-Nic się nie
stało, dziś był bardzo zabawny dzień.
- Jak możesz
kłamać w żywe oczy własnej matce? Chcesz żebym dostała zawału? – zapytała
podejrzliwie.
- Oczywiście,
że nie.
- To powiedz.
- Nie.
- W takim
razie ja wychodzę! – krzyknęła urażona i wstała z miejsca. I tak się dowie, o
co chodziło, chodźmy siłą miała to z niego wyciągnąć.
- Trudno, mamo
i tak ci nie powiem – mruknął pewnie.
Narcyza tak
jak miała w zwyczaju wyszła z wysoko uniesioną głową, a Lucjusz załamał ręce.
- Czasami
dałbyś jej poczuć, że ktoś w tym domu jej słucha – mruknął do niego z wyrzutem.
– Wiesz, że będę musiał oddać jej swój kawałek drożdżowca – wskazał na
ciasto przyniesione przez skrzaty – żeby ją udobruchać?
- Trudno.
Takie życie – odparł i zostawił resztę kaczki, by zając się smakowitymi
rodzynkami z ciasta. Wspaniały obraz rodziny – obrażalska matka, ojciec
robiący wyrzuty i wszystko olewający na rzecz zakochania syn, dwoma słowami:
ród Malfoyów.
***
Nie mógł w to
uwierzyć. Nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewał się, czegoś tak
okrutnego ze strony Hermiony. Jak ona w ogóle śmiała mu coś takiego zrobić?
Jego serce rozsypało się w drobny mak, tak po prostu. To wszystko było winą
Malfoya! Musiał się zemścić na nim! Cała ta przykra wiadomość była spowodowana
jego czynem! Och, on już się postara, by Malfoy został obdarowany ekscytującą
zemstą. Taką, jakiej Ministerstwo jeszcze nie widziało! Tylko, czym? Może
powinien poszukać w bibliotece? Tylko, pod jakim hasłem? Zemsta za zemstę? Nie,
raczej nie, więc jak? Chyba napisze z zapytaniem do matki. Doszedł do wniosku.
Tak to najrozsądniejsze, w akcie złości i roztargnienia chcąc wyładować swoje
emocje, gdyż jak przystało na absolwenta Durmstrangu nie potrafił sobie radzić
z uczuciami podarł list od swojej kochanej Hermionki, w którym ta delikatnie
mówiąc dała mu kosza i zwalając winę na jego niespodziewane i nagłe owłosienie
odwołała ich randkę. Jakże subtelne to było z jej strony, och i ach! Takie
wspaniałe, po prostu, aż się z goryczy i żądzy zemsty uśmiechał do sera, bo
czemu by nie…? Nieprawdaż?
Scenki w dworze Malfoyów rządzą! I to jest fakt :) cały rozdział fajny i bardzo długi :) Nie był aż tak śmieszny jak poprzednie, ale bardzo zjadliwy :) nie raz się uśmiechałam, no i scenki Dramione są boskie :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :)
Bardzo dziękuję za opinię! Cieszę się, że się podobało! :)
Usuńsuper rozdział! uśmiałam się jak koń przy białym koniu i rycerzu! To mój pomysł! Tak! To ja tak napisałam w komentarzu pod poprzednim rozdziałem! Rozwaliło mnie wpychanie konia do windy i zasuwanie po schodach na rumaku!!! To było świetne! A jeszcze potem trudna droga Rosiczki do drzwi! To było genialne!!! Kocham twoje opowiadanie!!! Czekam z niecierpliwością na kolejną notkę!!! Ja siedzę w szkole muzycznej i czekam na lekcje, dookoła mnie masa ludzi, a ja trafiam na konia... tak parsknęłam śmiechem psychopaty, że nagle zaległa cisza i wszyscy się na mnie patrzyli! To jakaś masakra!
OdpowiedzUsuńPisz, pisz dalej!!! Weny, weny i czasu życzę!!!
U mnie w rozdziale po odwieszsniu bloga prawdopodobnie będzie już bal! Ale będzie zabawa! Mam tyyyyyle pomysłów i wszystkie genialnie śmieszne!!!
Pozdrawiam
E.L.
Tak, gdy pisałam scenę z koniem ( Wspaniale to brzmi ;3, hahha ) to sobie myślałam: Ciekawe jak zareaguje Essentia :D... No i jak widzę jest zadowolona! :D Cieszę się, że się podobało! Dziękuję za miłe słowa!
UsuńMuszę powiedzieć, że jestem bardzo mile zaskoczona tym rozdziałem! Musiałam go sobie podzielić ze względu na długość, która jest powalająca, a teraz wreszcie skończyłam czytać i mogę coś po sobie pozostawić. Rozdział jest naprawdę świetny i nie wiem na którym jego aspekcie powinnam się skupić, bo każdy zasługuje na podkreślenie. Od początku do samego końca utrzymywałaś humorystyczną nutę - nie czytałam jeszcze takiego opowiadania, to dla mnie nowość! :) Wiedziałam, że Rose wplącze do planu połączenia Hermiony i Draco, Harry'ego i Ginny. Haha, właśnie! Biedny Harry! Niby coś przeczuwałam, że Granger nie puści mu tego na sucho, ale żeby aż tak się zemścić? Jeszcze Ginny bezczelnie się z niego śmiała. :D Zresztą, kto by się nie śmiał? Jeśli już o zemstach, to zemsta Draco na Dmitrij również wyszła Ci świetnie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Hermiona go olała i nie chciała z nim iść na kolację; nie ma się co dziwić, jeśli zamienił się w "małpkę". Wszystko idzie w dobrą stronę, ale nie podobają mi się myśli Rosjanina o zemście na Draco... :P Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy. Blaise i Rose są rozkosznie słodcy, nie mogę się o nich naczytać... Jeśli będą razem (a będą, Zabini raczej tak łatwo nie odpuści), ich związek będzie... ciekawy!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i przepraszam, że jestem tu tak późno. ;)
niewolnicy-wlasnych-wspomnien.blogspot.com
Pozdrawiam,
M.
Och, bardzo Ci dziękuję za takie miłe słowa! Jestem ogromnie szczęśliwa, ze Ci się spodobało, miałam ogromne opory przed wstawieniem tego rozdziału, bo nie wydaje się tak zabawny jak poprzednie, ale jak widzę myliłam się! Całe szczęście! ;) Jeszcze raz bardzo mocno Ci dziękuję !! :** <33
UsuńSuper rozdział ;)
OdpowiedzUsuńZemsta Herm na Harrym wyszła jej genialnie... choć trochę szkoda mi Pottera ale tylko trochę ;)
Hmmm, a Ginn i Harry powinni uważać na plany Blaise`a i Rose bo ich konsekwencje mogą głównie uderzyć w nich i nie wiem czy im będzie tak do śmiechu...
Bardzo dobrze, że Draco zemścił się na tym Rosjaninie - w końcu jest Malfoy`em i nie będzie mu taki ktoś mieszał się do jego planów względem Herm ;)
Także czekam na kolejny rozdział ;)
Pozdrawiam
Bardzo dziękuję Ci za miłe słowa i komentarz! Bardzo mi miło! :D
UsuńPłaczę ze śmiechu!!!
OdpowiedzUsuńPo prostu skisłam!!
Mogłabyś mnie na mailu informować o następnych rozdziałach?
Pozytywnie Zakręcona
Serdecznie dziękuję Ci za szczerze wyrażoną opinię! :D :*
UsuńBardzo dobrze Hermiona! Po prostu zakochałam się! I love you!!! <3 Mam nadzieję, że następny rozdział będzie niedługo, bo chyba nie wytrzymam;)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
http://lusia-dramione.blogspot.com/
Bardzo Ci dziękuję! Bardzo, bardzo, bardzo! :***
UsuńRozdział świetny. Ciekawe jak wyjdzie próba Rose w swataniu Smoka i Mionki... Sceny w Malfoy Manor są świetne ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dama Blackowa
Zapraszam do siebie: w-cieniu-magii.blogspot.com
Bardzo dziękuję Ci za miłe słowa :))
UsuńOczywiście zajrzę :D
Super rozdział bardzo mi się podobał ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Cieszę się, że się podobało! :D Bardzo dziękuję! :**
UsuńSuper się to czyta!
OdpowiedzUsuń